"Dla mnie, nie były to nigdy zwykłe występy, te nasze tzw. przedstawienia. To była raczej sprawa życia i śmierci; próba porozumienia się, próba wciągnięcia tych ludzi w intymny świat myśli"
09:11
Zapraszamy do przeczytania recenzji sztuki Morrison/Śmiercisyn autorstwa Anny Koziol z klasy 1TOT:
Dzisiaj chciałam podzielić się z Wami wspaniałą sztuką, którą miałam szansę zobaczyć kilka godzin temu, a mianowicie - Morrison/Śmiercisyn w Teatrze Lalki i Aktora w Opolu reżyserii Pawła Passiniwa.
Na samym początku muszę się przyznać, że nigdy nie wgłębiałam się w historię Jima Morrisona, nie słuchałam The Doors. Nie z powodu ignorancji czy jakiegoś wrodzonego konserwatyzmu, najzwyklej w świecie nie miałam styczności z tym zespołem. Owszem, słyszałam nazwisko Morrisona kilka razy w życiu, lecz nikt z moich przyjaciół nie słuchał The Doors, więc skąd miałam złapać tego bakcyla? Jednak po obejrzeniu Śmiercisyna z pewnością wgryzę się w ten temat. :)
Zacznę od tego, że spektakl jest przeznaczony dla osób od lat 18, co wzbudziło we mnie pewną niepewność - czy aby na pewno powinnam się wybrać? Czy moje nerwy są wystarczająco mocne, by wytrzymać widok tego, co ma się tam dziać? Z tego powodu postanowiłam zobaczyć trailer: http://www.youtube.com/watch?v=456tI1m8DLs
Zwiastun zasiał we mnie małe przerażenie - dotarło do mnie, że w końcu w tytule mieści się słowo śmierć, które zawsze wywołuje we mnie mieszane uczucia.
Jednak stwierdziłam, że moja własna Wychowawczyni nie zabrałaby mnie na spektakl, który miałby mieć zły wpływ na moją psychikę. Pokładając w niej całe moje zaufanie, poszłam. Razem z około trzydzieściorgiem innych (starszych) uczniów, w tym moją przyjaciółką (jedyną osobą w moim wieku).
Przed spektaklem weszliśmy wszyscy do niezmiernie ciasnej części teatru (jest on w trakcie remontu i wyłącznie mała sala jest dostępna dla widowni). Zaraz po przekroczeniu progu dało się słyszeć śpiewającego mężczyznę - wydedukowałam, że była to jedna z piosenek The Doors. Jednak ku mojemu zdziwieniu, nie było to nagranie puszczane z głośników, a prawdziwy występ na żywo. W drodze na salę każdy z nas przechodził bezpośrednio obok mężczyzny, który był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Później okazało się, że był to odtwórca głównej roli.
Przy wchodzeniu na salę ogarnęło mnie przerażenie. Ciemność rozjaśniały gdzieniegdzie złowrogie karmazynowe światła. Razem z koleżanką zajęłyśmy najlepsze miejsca - bezpośrednio nad schodami, w drugim, po pierwszym rzędzie, najbardziej odsłoniętym dla aktorów miejscu.
Bezpośrednio przed spektaklem na sali zapadła wszechogarniająca, pochłaniająca wszystko ciemność. W tym momencie poziom mojego przerażenia sięgnął zenitu - to zniszczy moją psychikę, przestraszy mnie i będzie okropne, wybiegnę stąd z krzykiem, myślałam.
Jaka naprawdę była ta sztuka?
Moim zdaniem, genialna.
Poruszająca, wzruszająca, wciągająca, momentami trochę straszna. Ale co najważniejsze - poruszała wiele różnych tematów, o których się nie mówi na co dzień. Wprowadzała widza w stan, właściwie nie wiem, jak to określić, pewnej melancholii? Nie. To było coś całkiem innego. Świetna gra aktorska sprawiła, że emocje pokazywane na scenie miały ogromny wpływ na moje samopoczucie i postrzeganie świata. Muszę przyznać, że wypowiedzi głównego bohatera, nawet jeśli miały być skutkiem narkotykowego amoku, były fascynujące i mocno wpłynęły na sposób mojego myślenia. Nie mam na myśli tego, że od dzisiaj zacznę buntować się przeciw wszystkiemu i kontemplować swój żywot pod wpływem heroiny czy jakiegoś innego narkotyku, nie. Jest w naszym życiu wiele momentów, które kształtują nasz światopogląd i, dla mnie, to był właśnie jeden z nich.
Przyznaję jednak, że nie jest to spektakl dla osób o słabych nerwach. Eksponuje się w nim wulgaryzmy, nagość, depresję, narkomanię i wiele innych, niekonwencjonalnych i niecodziennych dla zwykłego człowieka zjawisk.
Sztuka, posługując się muzyką i kontrowersją, czasami wręcz perwersją, przekazuje widzom naprawdę ważne prawdy o życiu. W pewnym momencie artysta wcielający się w Morrisona zwraca się bezpośrednio do widowni i mówi nam, byśmy żyli. Byśmy robili, co chcemy, byle tylko żyć. Bo życie jest w zasadzie proste. Mówi, że żaden z nas nie chciałby zobaczyć jego prawdziwego obecnego wyglądu. Używa kilku wulgarnych wyrażeń, by wzmocnić swój przekaz. Udaje mu się.
Temat śmierci przewija się przez cały spektakl. Pozwala to widowni zrozumieć żywot jaki prowadził Morrison ze swoją kochanką, Pamelą, której odtwórczyni wyjawia słuchaczom swoje i Jima problemy z narkotykami, ich orgie i ich myśli samobójcze, które, jak wspomniała, towarzyszyły im codziennie.
Moim zdaniem, sztuka miała co najmniej dwa cele - pokazać widzowi zarówno jak żyć, i jak nie żyć. Rady Morrisona miały ulepszyć naszą codzienność i nasze postrzeganie świata, a sytuacje z jego udziałem, które pokazano miały być dla nas przestrogą - nie podążajcie jego śladem!
Słowem zakończenia, oceniam sztukę Morrison/Śmiercisyn na bardzo wartościową i edukacyjną. Polecam wszystkim i mam zamiar znowu kiedyś się na nią wybrać. Jeszcze raz, gorąco polecam.
"Widzę siebie jako wielką, płomienną kometę, spadającą gwiazdę. Wszyscy się zatrzymują, wskazują na nią z zapartym tchem. Och, spójrzcie! I wtedy – świiist… i mnie nie ma… Oni już nigdy nie zobaczą nic takiego. I nie będą w stanie mnie zapomnieć – nigdy.
I see myself as a huge fiery comet, a shooting star. Everyone stops, points up and gasps Oh look at that! Then – whoosh, and I'm gone… and they'll never see anything like it ever again… and they won't be able to forget me – ever."
0 komentarze