POWIEŚĆ
INEZ
Staliśmy przed czarną, żelazną bramą
jakiegoś dworku z dwoma nowoczesnymi
budynkami po dwóch przeciwnych stronach. Dworek
miał dach z czerwonej cegły, a ściany białe. Przy wielkich dębowych
drzwiach, które naprawdę są ogromne stoją po dwie kolumny, z każdej strony,
obie tego samego koloru, wyglądają na stare. Natomiast dwa oddzielne budynki są
w przeciwieństwie do dworku bardzo nowoczesne.
Mają pełno okien w równych odstępach od siebie, na parterze jak i na
piętrze. Kolor ich ścian jest prawie taki sam jak dworku, a pochyły dach ma
ciemny odcień czerwieni. Wszystko mocno odcinało się na tle las, który swoim ogromem
otaczał dookoła budynki, które za to są dodatkowo oddzielone od niego wysokim,
ceglanym murem. Jest tu bardzo cicho,
tylko z lasu dochodzą nas dźwięki zwierząt tam zamieszkujących. Mimo tego, że
jestem w tym miejscu pierwszy raz, to czuje się tu bardzo bezpiecznie, jest tu jakaś magia, która
nadaje temu miejscu uroku i uczucia słodkiej tajemnicy, która skrywa się za
tymi murami.
- Gdzie jesteśmy? – spytałam
odwracając się w stronę Petera, który
cierpliwie czekał aż skończę oglądać.
- To jest właśnie szkoła
Petrentis.
- Nie spodziewałam się, że
to miejsce będzie takie niezwykłe.
- Tak ma w sobie pewien
urok, ale przyzwyczaisz się.
- Mam nadzieję. – powiedziałam
uśmiechając się delikatnie.
- Dobra, koniec tych
pogaduszek, bo nie chce mi się tu stracić całego dnia na podziwianiu murów,
które znam na pamięć. Musisz się jeszcze rozpakować, poznać swoją
współlokatorkę i wiele innych rzeczy, najważniejsze jest jednak to, że dziś
odbywa się oficjalne powitanie pierwszoroczniaków. – powiedział, wziął moją
walizkę, która do tej pory stała na ziemi obok jego nogi i otworzył bramę wprowadzając mnie na
dziedziniec.
- Będę miała współlokatorkę?
– spytałam, bez problemu dotrzymując mu kroku, mimo iż jego długie nogi
stawiały duże kroki, bo jest on nie wątpliwie wysokim facetem.
- A co myślałaś, że będziesz
miała własną sypialnię? – odpowiedział pytaniem, z kpiną w głosie.
- Nie, nie myślałam tak.
Stanęliśmy przed drzwiami.
Peter wyciągnął prawą dłoń i dotknął drzwi, szepcząc przy tym w nie znanym mi
języku słowa. Po chwili drzwi otworzyły się. Weszliśmy, a one zatrzasnęły się z
delikatnym hukiem.
- Jak pan to zrobił?-
spytałam, gdy prowadził mnie przez korytarz pełen wiszących gobelinów.
- Normalnie, chyba nie
myślisz, że drzwi są otwarte cały czas, zwłaszcza gdy Sonetra poluje na białych
czarodziei. – odpowiedział skręcając w kolejny, tym razem większy, korytarz,
który doprowadził nas do dużego pomieszczenia.
Całe pomieszczenie jest
zrobione na kształt owalu. Wnętrze jest jasne, a światło dzienne wpływa do
środka przez trzy wielkie okna, przez które można zobaczyć przecudowny ogród,
pełen roślin. Ściany są tutaj zrobione z kamienia w szarych odcieniach, który
sprawia, iż czujmy się tu, jak w jaskini.
Nie wiem jakim cudem, ale ze ściany leją się małe wodospady, które znikają
gdzieś w głębi podłogi, która jest zrobiona z ciemnego drewna. Pod sufitem
zawieszony jest żyrandol, w którym zamiast palących się żarówek jest jeden dość
spory płomień ognia. Przy oknach stały przepiękne kwiaty w donicach, dodając
temu miejscu świeżości. Całe wnętrze prawdopodobnie odnosi się do czterech
żywiołów. Znajdują się tu również po obydwóch stronach ścian marmurowe schody,
lekko kręcone, prowadzące na piętro.
Peter chrząknął, okazało się,
że stoję jak wryta z szeroko otwartymi ustami.
- Czy możemy iść dalej? –
spytał unosząc jedną brew.
- Tak, to pomieszczenie jest
symbolem czterech żywiołów prawda?
- Cóż za błyskotliwość, jak
na to wpadłaś? – spytał i skierował się na schody ze złośliwym uśmiechem.
- Nie musi pan być wredny.-
stwierdziłam i podążyłam za nim na piętro.
- Wcale nie jestem wredny.
Nie powiedziałam nic, bo nie
ma sensu rozmawiać z tym facetem, który myśli, że wie wszystko lepiej od innych.
Zauważył, iż się nie odzywam i jeszcze bardziej był z siebie zadowolony, a mnie
szlak trafiał.
Żadne z nas się więcej nie
odzywało. Peter prowadził mnie teraz kolejnym korytarzem jednak tym razem
znajdowaliśmy się w jednym z nowoczesnych budynków. Okna są duże więc jest tu
sporo światła. Ściany tutaj również są pokryte czymś na kształt kamieni tylko
tym razem są to idealnie wycięte kafle, takie same również znajdują się na
podłodze, co sprawia, iż na zewnątrz wszystko wyglądało jak zwykłe budynki
jednak w środku są zrobione niczym grota
albo zamek. Tutaj również wiszą gdzie nie gdzie gobeliny różnych kolorów,
herbów, jak i scen z nieznanych mi miejsc. W żyrandolach tak jak w owalnym
pomieszczeniu na dole palił się ogień. Skręciliśmy w lewo i znaleźliśmy się w
korytarzu, w którym po prawej i po lewej stronie znajdowały się drzwi z
numerami. Zaczynały się od numeru 112, a kończyły na nie wiadomo którym. My zatrzymaliśmy się przed pokojem
116.
- To jest twój pokój. –
powiedział i otwierając drzwi wpuścił mnie przodem do środka.
Spodziewałam się małej klitki z dwoma
łóżkami, ale to, co zobaczyłam miło mnie zaskoczyło. Stałam w przyjemnym saloniku o błękitnych
ścianach z dopasowanym kompletem mebli w odcieniach ciemnego brązu. Stoją tam
również dwie sofy w kolorze czerni, a pomiędzy nimi jest mini stoliczek na kawę.
Zajrzałam do pierwszych drzwi po mojej prawej stronie i weszłam do łazienki w
odcieniu kremowym z dużym prysznicem, umywalką nad, którą wisi duże lustro.
Zachwycona przeszłam do kolejnych drzwi, za
którymi z kolei znajduje się sypialnia. Najbardziej to właśnie ona mi
się spodobała. W kolorze fioletu ze złotymi wzorami kwiatów na ścianie.
Wielkie, z rzeźbionymi nogami łóżko zajmowało prawie całą przestrzeń, a na nim
narzuta w kolorze lawendy. Obok niego stała mała etażerka. Najbardziej ucieszył
mnie baldachim nad łóżkiem. W lewym rogu stoi sporych rozmiarów, z ciemnego
drewna szafa, również z rzeźbieniami, a w prawym stoi biurko z tego samego
drewna. A pod sufitem oczywiście również żyrandol z ogniem. W tym pomieszczeniu
jest tylko jedno okno, co sprawia, iż jest ono cudownie zaciemnione.
- Wow – wykrztusiłam, bo tylko tyle byłam w stanie
z siebie wyrzucić.
- Nie stać cię na bardziej rozwiniętą
wypowiedź? – spytał, i prychnął gdy mu nie odpowiedziałam.
Zamiast wdawać się z nim w
głupią dyskusje podeszłam do łóżka i dotknęłam materaca, który jest bardzo
sprężysty. Wiem, że cały czas głupio się uśmiecham jakbym właśnie zobaczyła
świętego Mikołaja, ale nic na to nie poradzę ta sypialnia została zrobiona tak,
jakby ktoś wiedział jakie połączenia lubię, ktokolwiek to robił, jest geniuszem.
Otrząsnęłam się i wróciłam do rzeczywistości dopiero, gdy usłyszałam huk.
Zaskoczona spojrzałam w stronę Petera, który specjalnie upuścił moją walizkę,
aby ta głośno przywołała mnie do porządku.
- Czemu rzucił pan moją
walizką?! – spytałam zła podnosząc ją i rzucając ją na łóżko.
- Jakoś musiałem przypomnieć
ci, że nie jesteś tu sama. Poza tym nie rzuciłem jej, tylko zbyt głośno
odstawiłem na podłogę. - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie.
- A już było mi tak fajnie,
kiedy wydawało mi się, że jestem sama - powiedziałam, słodkim głosikiem drocząc
się z nim.
Zmrużył oczy tak, jakby
chciał mnie zabić, ale nie zrobiło to na mnie zbytniego wrażenia.
- Nie zapominaj, z kim rozmawiasz – wysyczał jadowicie.
Zaskoczona jego tonem
uniosłam brew.
- To pan zaczął.
- To nie jest przedszkole
Inez, tu nikt nie będzie się z tobą bawił, zwłaszcza ja.
Podeszłam do niego i hardo
zajrzałam w te zielone oczy, mimo iż gdy wypowiedział moje imię tym swoim
aksamitnym głosem przeszył mnie dreszcz.
- To niech mnie pan nie
prowokuje, dobrze wiem, że robi pan wszystko, aby być dla mnie niemiłym.
Chociaż nie wiem, dlaczego.
Zauważyłam, że zacisnął
pięści.
- Dla nikogo nie jestem miły,
ty nie będziesz wyjątkiem.
- Świetnie, przynajmniej
wiem, iż nie muszę się przejmować pańskimi kąśliwymi uwagami. - powiedziałam i
podeszłam do walizki, aby zacząć się rozpakowywać.
Wyjęłam część rzeczy i nie zwracając na
niego uwagi podeszłam do szafy i włożyłam na pierwszą półkę ubrania. Gdy
skończyłam układać rzeczy do szafy. Postawiłam na biurku laptopa, kilka zeszytów, pojemnik z kilkoma
długopisami i inne drobiazgi. Jednak najważniejszą dla mnie rzecz ustawiłam
na półeczce przy łóżku, zdjęcie moje z
rodzicami, oprawione w złotą ramkę w kształcie winnych latorośli. Przez chwilę
przyglądałam się temu zdjęciu, ale gdy poczułam napływające łzy odstawiłam je i
odetchnęłam głęboko uspokajając się. Odwróciłam się do Petera, który dalej stał nonszalancko oparty o drzwi.
Uniósł brew pytająco
zauważając, jak bardzo zmienił mi się nastrój.
Nie wiem dlaczego dalej tam stałem i patrzyłem
jak ona się rozpakowuje. Po prostu nie miałem ochoty nigdzie iść. Wymiana zdań
między nami zaczyna mi się podobać, bo wiem, że ona nie będzie się przejmowała
moimi uwagami, co sprawia, że jest
interesująco. Chciałem jej właśnie coś powiedzieć, ale gdy zobaczyłem wyraz jej
oczu, w których krył się smutek, który ona nie udolnie próbowała ukryć uznałem,
że dam sobie spokój.
Czułam, że zaczynam tonąć w tych jego oczach
więc odwróciłam spojrzenie i wpatrywałam się teraz w widok za oknem. Nie
spodziewanie jednak zadałam pytanie, które mi się nasunęło.
- A właściwie czemu w szkole
nie ma ani jednego ucznia?
- Ustaliliśmy z dyrektorką,
że zostaniesz teleportowana do szkoły szybciej, aby Sonetra nie mogła nastawić
na ciebie pułapki. A co boisz się, że zrobimy ci krzywdę? – odpowiedział, udając
znudzonego całą sytuacją.
- Nie boje się, tylko po
prostu zastanawiam się, czemu pan tu dalej jest, skoro zapewne ma pan dużo
ważniejsze rzeczy do roboty niż siedzenie tu ze mną. A przepraszam - stanie. W
końcu widać, iż jest pan znudzony.
- W sumie masz rację, pójdę
już - powiedział, a ja spojrzałam na niego zaskoczona tym, że właśnie przyznał
mi w czymś rację. - Jednak za nim wyjdę chce ci przekazać, iż za chwilę zjadą
się tu wszyscy uczniowie. O godzinie osiemnastej wszyscy pierwszoroczni zejdą
do owalnego pomieszczenia stamtąd poprowadzi was któryś z nauczycieli do sali
żywiołów, aby dokonać uroczystego powitania. Po czym zostaną przydzieleni uczniom
mentorzy. A teraz żegnam.
Skończył mówić i po chwili już go nie było.
Przez moment jeszcze patrzyłam w miejsce gdzie stał, po czym ległam na łóżko,
zastanawiając się, co ja właściwie robię ze swoim życiem.
Było gdzieś koło godziny drugiej, gdy
usłyszałam hałas na korytarzu i
podekscytowane głosy dziewczyn. Zmierzałam do drzwi, gdy do pokoju z impetem
wpadła jakaś niska dziewczyna z burzą kręconych, krótkich blond włosów. Jej
duże orzechowe oczy rozglądały się po pokoju, a jej wąskie usta są ułożone w
szerokim uśmiechu. Ma na sobie spodnie, które opinają jej zgrabne nogi i sweterek
w kolorze ciemnej zieleni, który uwydatniał jej dość spory biust. Gdy skończyła
podziwiać pokój tak, jak ja to robiłam ze trzy godziny temu zwróciła się do
mnie.
- Cześć, ty zapewne jesteś
Inez, moja współlokatorka. Ja nazywam się Monic Lodres. – powiedziała, uśmiechając
się do mnie promiennie.
- Hej, miło mi, tak zgadza
się jestem Inez Collins i wygląda na to, że będziemy razem mieszkać. –
powiedziałam, uśmiechając się niepewnie.
- Którą sypialnię zajęłaś? –
spytała biorąc swoją obszerną walizkę i podręczną torbę.
- Tę po prawej.
Skierowała się do drzwi po
lewej stornie i otworzyła je, po czym
było słychać okrzyk radości. Zajrzałam do środka. Jej pokój jest urządzony tak
samo jak mój, jednak ściany mają kolor jasno zielony, a meble trochę jaśniejszy
odcień od moich. Choć sądząc po jej zachwyconym spojrzeniu jest równie
zadowolona z wystroju, co ja.
- Będziemy się świetnie bawić
zobaczysz. Mój brat, który właśnie będzie zaczynał trzeci rok, mówi, że ta
szkoła nie jest taka zła, a nauczyciele dają się lubić – mówiła i rozpakowywała swoje torby. –
Właściwie to jaką masz moc? Bo ja jestem uzdrowicielką, a mój brat panuje nad
ogniem.
- Ja panuję nad wszystkimi
żywiołami, mam małą moc uzdrawiania, jak
również umiem sprawić, aby przedmioty lewitowały w powietrzu no i główną
mocą jest moc światła.
Gdy skończyłam ona
wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi ustami.
- No nie, to ty jesteś tą z
przepowiedni, o której nie dawno zaczęli mówić. Myślałam, że to tylko kolejne
bujdy, a jednak proszę stoisz prze de mną we własnej osobie. Tym bardziej
cieszę się, że będziemy razem mieszkać, możesz mnie wiele nauczyć.
- Raczej nie za wiele mogę
cię nauczyć, bo ja dowiedziałam się o tym wszystkim dopiero dwa tygodnie temu,
w dzień moich osiemnastych urodzin. To raczej ty pokażesz mi ten zwariowany
świat, o którym nie miałam pojęcia.
Monic uśmiechnęła się wyrozumiale
i dzięki temu jestem pewna, że będziemy się dobrze dogadywać.
- Nie ma sprawy, choć przyznam,
iż musiało być ci ciężko. Tak nagle w ciągu dwóch tygodni twoje życie zostało
wywrócone o sto osiemdziesiąt stopni, a ty nie miałaś na to wpływu. Cieszę się,
że będę mogła pokazać ci wszystko, co wiem, będzie to niezłe doświadczenie.
- Na pewno, wiesz że o
osiemnastej mamy zejść do owalnego pomieszczenia, a potem zaprowadzą nas na
oficjalne rozpoczęcie?
- Tak, wszystko nam
powiedzieli - odpowiedziała, chowając do szafy rozpakowaną już walizkę. – Ciekawe,
kto będzie moim mentorem. Chciałabym, aby to był pan Lavon, ponoć jest niezłym ciachem.
Zaśmiałam się, a Monic
spojrzała na mnie zdziwiona.
- Przepraszam, po prostu ja
już poznałam pana Lavona i owszem jest on przystojny nawet bardzo, ale jest
także złośliwy i denerwujący.
- Kiedy go poznałaś?
- Był kilka razy u mnie w
domu, a dzisiaj teleportował mnie do szkoły.
- Ale farciara, zazdroszczę
ci. Może być złośliwy, ale to nie wyklucza tego, że przynajmniej było by na co
popatrzeć , bo takiego tyłeczka jaki on ma nie ma chyba żaden znany mi
facet – powiedziała wzdychając, a ja
znów wybuchłam śmiechem, przez co ona spłonęła rumieńcem.
- Wybacz, ale sądzę, że zmienisz
zdanie, gdy go poznasz. Choć przyznam, że tyłek ma niczego sobie.
- Jeszcze zobaczymy –
stwierdziła i obie wybuchłyśmy śmiechem.
Rozsiadłyśmy się w salonie i
przegadałyśmy ze dwie godziny. Monic opowiadała mi o swojej rodzinie. Jej mama
również jest uzdrowicielką i leczy czarodziei w szpitalu, tata za to jest
dyrektorem w firmie, która produkuje na skalę masową żaroodporne zbroje i
miecze. Dowiedziałam się także, że zaopatruje naszą szkołę w broń. Ma także
dwóch braci, jeden, Tom jest teraz w trzeciej klasie, a młodszy - Kevin chodzi
do przedszkola takiego jak u zwykłych ludzi. Opowiadała mi także, jak odkryła w
sobie moc uleczając prawie umierającego konia w stajni swojego wujka, gdy miała
pięć lat. Śmiałyśmy się tak, jakbyśmy znały się już wiele lat, a nie raptem
trzy godziny. W końcu jednak trzeba było przygotować się do uroczystości.
Nie wiedziałam jak się ubrać, bo nikt nas nie
poinformował o wymaganiach, co do stroju. Po dłuższym namyśle po prostu
zmieniłam bluzkę na ramiączkach na czarną z długim rękawem. Poprawiłam trochę
makijaż, na który składają się pomalowane na czarno rzęsy i usta machnięte
błyszczykiem o smaku truskawek. Gotowa dołączyłam do Monic, która czekała na
mnie na korytarzu, przez który teraz
przewijały się tabuny dziewcząt w różnym wieku.
- Nie zamykamy pokoju? –
spytałam, podążając za nią w stronę schodów.
- Nie, bo prócz nas i
nauczycieli nikt obcy bez naszej zgody nie może wejść do środka
– odpowiedziała schodząc na dół.
Nie pytałam o nic więcej.
Przyłączyłyśmy się do grupy dziewczyn, a obok nas stali chłopcy rozmawiając o
czymś z zapałem. W owalnym pomieszczeniu robiło się coraz ciaśniej, ja i Monic
byłyśmy zgniatane przez ludzi. Gwar rozmów odbijał się echem od ścian z
kamienia, co sprawiało, że jest tu bardzo głośno.
- Proszę o ciszę! – rozległ
się donośny głos kobiecy.
Wszyscy nagle zamilkli.
Każdy wyciągał głowę, aby zobaczyć kto to jest, na szczęście ja jestem dość
wysoka i udało mi się dojrzeć kobietę stojącą z przodu. Jej półdługie czarne
włosy okalały okrągłą twarz, a szare oczy przeczesywały po nas wzrokiem, małe
usta mocno zaciśnięte, co sprawiało iż wygląda trochę strasznie. Nie umiałam
zbyt dobrze dojrzeć jej sylwetki, bo była za daleko jak i miała na sobie czarną
szatę do ziemi z kapturem, która wyglądała poniekąd jak peleryna, tylko na swój
sposób elegancka, ale obstawiam, że jest dobrze zbudowana.
Wpatrywałam się w nią czekając aż coś powie,
jednak ona nic nie powiedziała, tylko dała nam znak abyśmy poszli za nią. Tak
też zrobiliśmy. Poprowadziła nas ciemnym korytarzem oświetlonym jedynie zapalonymi
pochodniami. Nikt nie ośmielił się nawet pisnąć słówkiem, jej osoba roztaczała
pewną aurę, która daje wyraźnie znak, aby z nią nie zadzierać. Kątem oka
zauważyłam jak Monic ze zdenerwowania zaciska mocno pięść lewej dłoni. Chciałam
jej właśnie dodać otuchy, gdy dotarliśmy do olbrzymich drzwi, które otworzyły
się gwałtownie. Wpuściła nas do ogromnej groty, gdzie aż mi dech zaparło.
Tu
również palą się pochodnie, które nadają wszystkiemu mroczny wygląd. To
pomieszczenie również ma kształt owalu, tylko już mniej idealnego. Na skalnych
ścianach wisi sześć gobelinów, które
sięgają do samej kamiennej posadzki. Każdy z nich przedstawia inny żywioł.
Pierwszym żywiołem jest ogień, którego gobelin jest krwisto czerwony, ze złotym
wzorem płomienia. Na ziemi przy nim, jak i przy następnych gobelinach stoi coś
podobnego do chrzcielnicy z pustą misą na szczycie z kryształu tak czystego, że
można się bez problemu przejrzeć. Następnym żywiołem jest ziemia, której
gobelin jest ciemno zielony, z złotym wzorem liścia klonu. Żywioł wody ma za to
niebieski kolor, ze złotym wzorem fali wzburzonego morza, żywioł powietrza ma
dopasowany kolor szary, ze złotym wzorem podmuchu wiatru. Przed ostatnim
gobelinem jest gobelin umiejętności uzdrawiania, któremu nadano kolor delikatnego fioletu. Jednak mnie najbardziej
spodobał się ten ostatni, koloru nieskazitelnej bieli, ze złotym wzorem
księżyca, a kryształowa misa po której widać, iż była nie używana od wielu lat,
błyszczy bardziej niż wszystkie w całym pomieszczeniu. Na środku jaskini, bo
tak to można nazwać, było podium, na
którym stoi największa misa tylko tym razem wykonana z białego marmuru
ze złotymi i srebrnymi zdobieniami. Jest oświecona przez światło, które
wydobywa się z otworu w suficie, osłoniętego szybą.
Gdy skończyłam chłonąć ten niesamowity
widok, przyjrzałam się osobom, które się tu znajdują. Wokół mnie moi
rówieśnicy nadal oszołomieni, lustrują
wszystko niepewnym wzrokiem. Za to ja zwróciłam uwagę na grupę zapewne
nauczycieli ubranych w te same czarne szaty co kobieta, która nas tu
przyprowadziła. Zdołałam rozpoznać
Petera, który jest chyba najwyższy z nich wszystkich. Jest tak cicho, że
słychać najmniejszy szelest ze zdwojoną siłą.
- Witajcie moi drodzy -
nagle dobiegł nas głos dochodzący z podium.
Wszyscy w jednym momencie odwrócili głowy w
tamtą stronę. Osobą, która przemówiła, okazała się być pani Mcnill, więc
zbytnio nie zdziwił mnie jej widok, mimo iż miała na sobie również czarną szatę
tylko delikatnie pozłacaną na kołnierzu. Grupa nauczycieli ustawiła się w
równym rzędzie.
- Znajdujecie się w sali
żywiołów, ja nazywam się Dajana Mcnill i jestem dyrektorką szkoły, za chwilę
każdy z was dowie się jaką moc będzie kształcił przez kolejne trzy lata w
naszej szkole. Wiem, że jest to dla was nowe, ale nie bójcie się, to nie boli.
W misie, która stoi za mną jest krew smoka. To do niej wrzucimy wasze napisane
na pergaminie krwią elfów imiona i nazwiska, aby zobaczyć, która z mis ukaże
moc. Mam nadzieje, iż poczujecie się u nas jak w domu i nie będzie dochodziło
do nieprzyjemnych sytuacji między wami.
Od dnia dzisiejszego wasze życie się zmieni. Jesteście już dorosłymi ludźmi,
więc oczekujemy od was takiego zachowania i podejścia do obowiązków. Dodatkowo
każdy z was będzie miał swojego mentora.
Rozejrzałam się po sali i liczba uczniów
jest zdecydowanie większa niż liczba nauczycieli się tu znajdujących, chyba
zauważyła nasze wątpliwe spojrzenia, bo uśmiechnęła się i kontynuowała przemowę.
- Spokojnie, teraz nie ma tu
wszystkich, bo jeszcze nie przybyli, będą czekali w waszych pokojach po
ceremonii. A teraz nie przeciągając zaczynamy. Osoba, której nazwisko wyczytam
podejdzie do misy i wrzuci kawałek pergaminu do smoczej krwi. A więc… -
powiedziała i sięgnęła do drewnianej skrzyni, którą trzymał jeden z nauczycieli.
– Panna Elizabeth Simons.
Przez chwilę każdy rozglądał się nerwowo, w
końcu jednak z tłumu wyszła niska dziewczyna o ciemnych blond włosach i podążyła
na podest niepewnym krokiem. Wzięła pergamin od pani Mcnill i szybko wrzuciła
go do misy ze smoczą krwią. Wszyscy wstrzymali oddech, przez moment nic się nie
działo, jednak po chwili z jednej z mis buchnął jasny płomień ognia. Prawie
podskoczyłam zaskoczona, a dziewczyny obok mnie wypuściły głośno powietrze.
- Wspaniale panno Simons,
jest pani pod wodzą ognia, gratuluję –
powiedziała pani Mcnill, posyłając jej delikatny uśmiech. Dziewczyna blada i lekko
zarumieniona wróciła na swoje miejsce w tłumie.
Kolejne
osoby były wyczytywane z listy. Po godzinie do ognia należą: Elizabeth
Simons, Mike Dost, Ann Joren, Caroline Smith, Lola Greendock, Paul Hurs i kilka
innych osób. Monic została przydzielona do uzdrawiających, których misa
strzeliła fioletowym płomieniem i odetchnęła z ulgą, razem z nią są tam również
Eryka Kert, Milli Frotis, Luke Wetron, Samanta Arestt i inni. Do wody o
błękitnym płomieniu dołączyło z piętnaście osób a do powietrza i ziemi koło
dwudziestu. Do białej magii jeszcze nikt nie został przydzielony, a na liście
zostałam tylko ja.
- Ostatnią osobą na liście
jest Inez Collins. – powiedziała dyrektorka, a wszyscy nauczyciele w tym samym
momencie zwrócili na mnie swoje oczy. Monic poklepała mnie po plecach
pokrzepiająco, a ja ruszyłam pewnym krokiem na podium.
Podano mi pergamin i wrzuciłam go do misy patrząc, jak pergamin przemaka bordową
krwią. Panowała taka cisza, że niemal słyszałam moje szybko bijące serce. Długą
chwilę nic się nie działo, czułam jak moje napięcie rośnie, stałam i czekałam
na jakąkolwiek reakcję, a uczniowie za mną zaczęli szeptać zdziwieni, że nic
się nie dzieje. Nagle wszystkie misy
buchnęły płomieniami wszystkich żywiołów, jednak najbardziej świeciła misa od
białego gobelinu, który wskazywał na moc światła. Usłyszałam za swoimi plecami
zdezorientowane okrzyki szoku. Nie wiedziałam, co się dzieje płomienie nie
zniknęły z mis tylko paliły się coraz mocniej, a z białego płomienia popłynęła
ku mnie błyszcząca mgła i oplotła moje ciało. To samo zrobiła reszta żywiołów.
Czerwień, zieleń, błękit, fiolet, szary i biały połączony ze złotem wirowały
wokół mnie. Spojrzałam zdezorientowana w oczy pani Mcnill, ale ta uśmiechnęła
się tylko do mnie promiennie, więc zwróciłam spojrzenie na Petera, który wpatrywał
się we mnie intensywnie. Nie wiedziałam, co robić, nie mogłam się ruszyć,
dlatego po prostu czekałam. Po krótkiej chwili błysnęło z mojego ciała
oślepiające światło i wszystko tak jak nagle się zaczęło, tak nagle się
skończyło. W misach nie było już ognia, a otaczające mnie mgły zniknęły.
Obróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam wystraszone i zszokowane miny moich rówieśników,
Monic także niedowierzała temu, co się przed sekundą stało.
- Gratuluję Inez, jeszcze
nigdy w naszej szkole nie było nikogo tak potężnego. Mam nadzieje, że nauczymy
cię panować nad każdą z mocy, a
najbardziej nad mocą światła, która jest bardzo potężnym darem. – powiedziała
pani Mcnill, dotykając mojego ramienia dłonią, lecz zaraz cofnęła ją, bo moje
ciało nadal jeszcze trochę emanowało białym światłem. – Jednak powiem ci, że
nie widziałam, aby płomienie z ceremonii
oplotły czyjeś ciało dając jeszcze więcej mocy, co jest dowodem na to,
iż jesteś stworzona do naprawdę wielkich rzeczy. No dobrze możesz wrócić do
uczniów.
Bez słowa wróciłam na swoje miejsce, a ludzie,
których mijałam delikatnie się odsuwali bojąc się, że mój dotyk coś im zrobi. Gdy
stanęłam obok Monic blask całkowicie zniknął z mojego ciała, co przyjęłam z
ulgą, bo wyglądałam trochę jak jakaś żarówka. Słyszałam za plecami jak ktoś
rozmawiał o mnie i przeklęłam w duchu. Widać będę najnowszą atrakcją w tej
szkole i tematem plotek przez najbliższy czas. Jednak byłam zbyt przejęta tym,
co się stało, aby teraz się tym martwić.
- Moi drodzy to koniec
ceremonii w waszych sypialniach na biurkach czekają już podręczniki i plan
zajęć lekcyjnych. Oczywiście nie
zapominajmy o mentorach, którzy będą czekali w waszych salonach, a teraz miłej
nocy – powiedziała i zniknęła
pozostawiając, tak jak Peter, białą mgłę za sobą.
Tłum zaczął iść w stronę wyjścia, a my razem
z nim. Przez całą drogę do pokoju nie odzywałam się za bardzo pogrążona w swoich
myślach, dochodząc co to właściwie miało być. Gdy weszłam do pokoju dopiero
zdziwiony okrzyk Monic przywołał mnie do rzeczywistości.
W naszym salonie na kanapie siedział
rozluźniony Peter wciąż w ubrany w szaty z ceremonii, uśmiechając się z wyższością,
a za nim przy oknie stała kobieta dość młoda jak na nauczyciela czy mentora,
miała może ze dwadzieścia siedem lat.
Jej
rude włosy są spięte w wysokiego kucyka, co uwydatnia jej przecudowne
kości policzkowe. Oczy brązowe spoglądają na nas przyjaźnie, a małe, choć dość
pełne usta są wykrzywione w uśmiechu, ukazując śnieżnobiałe zęby. Nie ma może
figury modelki, ale nie jest też gruba, moim zdaniem jest w sam raz.
- Kim państwo jesteście? –
spytała niepewnie Monic, zamykając drzwi pokoju.
- Ja nazywam się Linna
Rockets - przedstawiła się rudowłosa kobieta.
- Miło mi, ja jestem Monic,
a to jest Inez – powiedziała moja
współlokatorka.
Peter podniósł się z sofy.
- Ja chyba nie muszę się
przedstawiać - powiedział swoim aksamitnym głosem. Monic spłonęła rumieńcem
uśmiechając się szeroko, a ja przewróciłam oczami.
- Nie musi pan, znam pana z
opowiadań brata – oznajmiła Monic.
- Ach tak, Tom jest jednym z moich najlepszych uczniów,
zobaczymy czy ty mu dorównasz.
Chciałam mu właśnie dogryźć,
ale tę wymianę zdań przerwała pani Rockets.
- To nie czas na przechwałki
Peterze – powiedziała, a on tylko zrobił
kwaśną minę - Ja zostałam mentorką Monic, a twoim Inez został Peter.
Poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz, cała
trójka widziała zaskoczenie na mojej twarzy. Właśnie tego nie chciałam,
wolałabym być z kimkolwiek innym, byle by nie musieć się z nim użerać. Kątem
oka zauważyłam, że on też nie jest tym wyborem zachwycony. Zaczynam przeczuwać,
iż będzie to ciężka współpraca. Chciałabym aby ten dzień się już skończył, bo
trwa zdecydowanie zbyt długo i dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy.
- Świetnie - stwierdziła
Monic, choć w jej oczach przez chwilę widziałam rozczarowanie, które
najwidoczniej Peter także zauważył, bo uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Tak więc Monic choć my do
twojej sypialni, aby ustalić wszystko - abyś mogła odpocząć – powiedziała pani Rockets zadowolona i poszła z Monic do jej sypialni.
Ja zrobiłam to samo przeszłam do swojej i
poczekałam, aż Peter wejdzie i zamknie drzwi. Nie odzywałam się, tylko czekałam
aż on to zrobi, lecz chyba nie miała zamiaru, bo stał i obserwował mnie z
dziwnym wyrazem twarzy. W końcu nie wytrzymałam, bo zaczęłam się czuć jak
zwierze podziwiane w zoo.
- Zamierza pan tak stać i
wpatrywać się we mnie, czy powie pan coś? – spytałam krzyżując ręce na piersi.
Uniósł brew zaskoczony moim
rozdrażnieniem, ale odpowiedział.
- Po pierwsze chcę ci
powiedzieć, że ja również nie jestem zachwycony wizją naszej współpracy, ale wybrali
mnie, bo jestem najlepszy, po drugie nie licz na jakiekolwiek ulgi, to że masz dar nie oznacza, że będziesz
traktowana inaczej niż wszyscy…
- Niczego takiego nie
oczekuję - przerwałam mu zła za to, że tak myśli.
Puścił moją uwagę mimo uszu
i kontynuował.
- Po trzecie wymagam odnoszenia
się do mnie z szacunkiem, po czwarte nie przerywaj mi, gdy mówię. Po piąte masz
wykonywać moje polecenia i to chyba wszystko, jak na razie, z czasem
zobaczymy – skończył uśmiechając się z
wyższością.
- Tylko tyle? Myślałam, że
skończy pan przynajmniej na pięćdziesiątym punkcie.
Chyba go tym rozgniewałam,
bo jego usta teraz wyglądają jak cienka kreska.
- Bardzo zabawne, zobaczymy
kto się będzie śmiał, gdy zacznę cię trenować.
Prychnęłam.
- Myśli pan, że się pana
przestraszę? – spytałam zakładając włosy za ucho.
Oparł się nonszalancko o
balustradę, posyłając mi niepokojący uśmiech, od którego dostałam lekkiego
ścisku w żołądku.
- Nie, bo nie wyglądasz mi
na osobę bojaźliwą, co nie oznacza, że nie zapamiętam sobie każdej drwiny na
temat mojej osoby.
- Ja wcale z pana nie drwię,
a to, że zostało to tak odebrane to nie moja wina. – zaczęłam się bronić, ale on
tylko spojrzał na mnie kpiąco.
- Nie ważne, widzimy się na
najbliższej wspólnej lekcji, a teraz dobranoc
– zakończył dyskusję i wyszedł zostawiając mnie złą.
Niezadowolona, że znów dałam
się sprowokować temu gogusiowi, podeszłam do biurka i sięgnęłam po plan zajęć
leżący na szycie stosu ustawionego z książek. Z tego, co wyczytałam jutrzejszy dzień
zapowiada się następująco:
1.
Nauka
władania ogniem
2.
Nauka
panowania nad powietrzem
3.
Uzdrawianie
4.
Obrona
i nauka walki na miecze
5.
Indywidualne
zajęcia z mentorami
6.
Indywidualne
zajęcia z mentorami
Nie wygląda to tak źle, prócz tego, że już
jutro czekają mnie pierwsze zajęcia z Peterem, w dodatku trzy razy pod rząd, w tym dwie godziny indywidualnie.
Zrezygnowana odłożyłam akurat, gdy Monic żegnała swoją mentorkę. Klapnęłam z
ciężkim westchnieniem na sofę.
Rozdział Drugi
- Co myśmy zrobili. –
powiedziała cicho pani Collins łapiąc się za głowę. – Mogliśmy jej od razu
powiedzieć, kim jest, tak było by lepiej, ona nas teraz zapewne znienawidzi.
Pan Collins objął swoją żonę
ramieniem.
- Będzie państwa kochać
zawsze niezależnie od tego, co się stanie. Tylko , że teraz ona najzwyczajniej
w świecie ma do was żal o to wszystko. – powiedziałem, chcąc jakoś podnieść
ich na duchu, ale nie jestem w tym zbytnio dobry.
- Peter ma rację.- wtrącił
Thomas, który do tej pory siedział cicho. – Musi do niej dotrzeć to wszystko,
zbyt dużo informacji naraz zwaliło jej się nagle na głowę, dlatego nie dziwię
się jej reakcji, a przy okazji jej gniewu ujawniły się moce, które w sobie ma.
- Musicie dać jej czas na
oswojenie się z tą sytuacją. – powiedział pan Collins, dając nam tym niemy
znak, że powinniśmy się zbierać.
Pani Mcnill i Thomas
podnieśli się, lecz ja jeszcze siedziałem.
- Naturalnie, gdy tylko
będzie gotowa na dalszą rozmowę to dajcie znać.
- Oczywiście, w takim razie
do zobaczenia.
- Do zobaczenia i wybaczcie, że tak się stało, ona i tak musiała się kiedyś dowiedzieć. – powiedziała
Mcnill i razem z Thomasem teleportowała się do zamku.
Pan Collins westchnął ciężko
i spojrzał na swoją teraz płaczącą żonę.
- Nie martw się, będzie
dobrze, obiecuję. – powiedział i przytulił ją do siebie.
Podniosłem się z fotela.
- Będę już szedł, jakby co
proszę mnie wezwać, a przyjdę wytłumaczę, jeśli coś będzie państwa nurtowało.
- Mogę mieć do pana prośbę
?- spytała zapłakana kobieta, spojrzała na mnie tymi smutnymi oczami tak
podobnymi do oczu Inez, że nie mogłem jej odmówić.
- Oczywiście.
- Czy mógłby pan ją znaleźć
i sprawdzić, czy wszystko w porządku? Nie chcę, aby zrobiła sobie krzywdę.
- Nie ma problemu, tylko
gdzie mogę ją znaleźć?
- Jest takie jedno miejsce,
w które zawsze się udaje aby pomyśleć.
Nie obchodziło mnie, czy ktoś za mną biegnie
czy też nie. Musiałam stamtąd wyjść, po pierwsze bo czułam do nich wielki żal
za to, że mi nie powiedzieli, a po drugie byłam przerażona tym, co zrobiłam
nieświadomie. Byłam na nich wściekła i w tamtym momencie poczułam gorąco,
które roznosiło się po moim ciele. A nagle po tym to się stało. Nie
wiedziałam, co robić więc udałam się w moje stałe miejsce, gdzie siedziałam
zawsze, gdy chciałam pobyć sama, aby wszystko na spokojnie przemyśleć.
Miejscem tym jest stary plac zabaw, na
którym od dawna nie bawią się dzieci. Przeszłam przez trawę i otworzyłam
zardzewiałą furtkę, która odsunęła się z głośnym piskiem. Z całego placu
zostały tylko dwie huśtawki w całkiem niezłym stanie i zjeżdżalnia z wielką
dziurą po środku. Usiadłam na tej huśtawce, co zawsze i zaczęłam bujać się
delikatnie. To miejsce jest otoczone zielenią, dokoła drzewa rosną na tyle
gęsto, że nikt nie może mnie zobaczyć, co dawało trochę prywatności.
Zazwyczaj gdzieś między gałęziami śpiewają ukryte ptaki, lecz dziś było
zadziwiająco cicho, co przyjęłam z ulgą.
Głowa strasznie mnie boli, a przez ręce
przechodzi mi delikatny prąd. Zastanawiam się,
co to było za światło wydobywające się z moich dłoni, to niesamowite,
jak i zarazem przerażające. Wiedziałam, że moja reakcja była zbyt gwałtowna,
ale poczułam się zagubiona. Nagle całe moje życie przewróciło się do góry
nogami. Co prawda czułam, że ono się zmieni, ale sądziłam, że zakocham się
tak jak każda dziewczyna, a nie, że dowiem się o magii i o Sonetrze, która na
mnie poluje. Nie wiem, co z tym zrobić
rozsądek podpowiada mi, iż powinnam pójść do szkoły, którą mi oferują nie
tylko ze względu na to, że nauczą mnie wszystkiego, tylko też ze względu na
bezpieczeństwo otaczających mnie ludzi, którzy nie mają magicznych mocy. Nie
chciałabym zrobić nikomu krzywdy, a zwłaszcza rodzicom, których bardzo kocham. Westchnęłam ciężko i bezradnie ręką zgarnęłam włosy na prawy bok. Wyczułam,
że koś za mną stoi.
- Kimkolwiek jesteś odejdź.
– powiedziałam nie do końca pewna, czy ktoś na pewno tam jest, a jakże byłam
zaskoczona, gdy usłyszałam głos Petera.
- Skąd wiedziałaś, że tam
jestem? – spytał zaskoczony siadając na huśtawce obok.
Wzruszyłam ramionami.
- Instynktownie, po prostu
nie wiem, jak to robię.
- To ciekawe, znam nie wielu
czarodziei, którzy posiadają tę umiejętność.
- Czy to, co zrobiłam w domu… - nie dokończyłam nie wiedząc, jak zapytać, ale on dobrze wiedział, o co mi
chodzi.
- Nikomu nic się nie stało,
i nie martw się, odezwały się tylko twoje moce. Takie jak moc władania nad
powietrzem, ogniem, ziemią , wodą i nad światłem. Widocznie twój gniew
sprawił, że uaktywniły się one ze zdwojoną siłą, ponieważ nie uaktywniły się
wczoraj. Lecz nie zaprzeczam, iż było to naprawdę niesamowite, u nikogo nie widziałem i nie czułem tak wielkiej mocy
jak u ciebie, mimo iż znam wielu czarodziei.
- Co ja mam teraz zrobić?
- To proste musisz pójść do
naszej szkoły, aby nauczyć się panować nad tym, co w tobie drzemie.
- Tylko jak? Mam tak po
prostu z dnia na dzień zostawić rodziców i porzucić to dotychczasowe życie? – spytałam,
zaglądając w jego zielone oczy, które wpatrywały się we mnie z
zainteresowaniem.
- Nie masz innego wyjścia,
jeśli nie pójdziesz do szkoły to albo zrobisz komuś krzywdę, albo dopadnie cię
Sonetra i nie nacieszysz się życiem zbyt długo.
Nie odpowiedziałam nic tylko zapatrzyłam
się nieprzytomnie w liście poruszane przez delikatny wiatr. Rozważałam w
głowie wszystkie za i przeciw, zawsze tak robiłam. Zazwyczaj starałam się
mieć najważniejsze dla mnie sprawy poukładane tak, aby nie zrobić żadnego
błędu, zwłaszcza teraz od tego jaką decyzję podejmę zależy moje życie i mojej
rodziny. Peter wiedział, że jestem myślami gdzieś daleko stąd więc po prostu
siedział i się nie odzywał, za co byłam mu wdzięczna. W końcu podjęłam
decyzję, która oznaczała wejście do
całkiem nieznanej wody.
- Dziękuję, że przyszedł
pan tutaj. Ta rozmowa mi pomogła, teraz muszę iść przeprosić rodziców za swój
wybuch, na pewno jest im przykro.
- Twoi rodzice nie mają ci
tego za złe, bo sami poprosili mnie abym cię poszukał. Zmartwili się, że z
powodu tego, iż nie wyjawili ci wszystkiego zrobisz sobie krzywdę albo
znienawidzisz ich.
- Nie mogłabym ich
znienawidzić, kocham ich nie zależnie od tego, co jeszcze się wydarzy. –
powiedziałam i wstałam z huśtawki .
- Cieszę się, że tak mówisz. Wierz mi za murami naszej szkoły będziesz bezpieczna, a twoi rodzice dostaną
ochronę, aby Sonetra nie mogła zrobić im krzywdy, gdy nie będzie cię w domu. –
oznajmił i również wstał.
Jego słowa sprawiły, że zrobiło mi się trochę lżej. Mam
przynajmniej pewność, że rodzice będą
bezpieczni, a to jest dla mnie najważniejsze.
- Jeszcze raz bardzo
dziękuje.- powiedziałam i odwróciłam się, ale jego już nie było.
Kręcąc głową wyszłam z placu
zabaw i skierowałam się w stronę domu.
Gdy tylko przekroczyłam próg zostałam wzięta
w ramiona przez moją zrozpaczoną mamę. Zrobiło mi się głupio, bo to przez moją
reakcję ona teraz płacze, obwiniając się o wszystko. Objęłam swoją drobną mamę
z całych sił, wtulając twarz w jej włosy tak bardzo podobne kolorem do moich.
Jestem totalną mieszanką moich rodziców, włosy mam proste i kręcone zarazem po
mamie, tak jak i oczy niebieskie, jednak moje są jaśniejsze. Po tacie
odziedziczyłam wydatne usta i długie, szczupłe palce z mocnymi paznokciami,
teraz pomalowanymi na czarny kolor.
- Przepraszam cię córeczko,
my chcieliśmy, abyś była szczęśliwa. Nie chcieliśmy cię zawieść.- chlipała
mama.
- Już spokojnie, to ja
przepraszam, nie powinnam tak reagować. – powiedziałam i pogłaskałam ją po
plecach uspokajająco. Przez chwilę
jeszcze wtulała się we mnie uspokajając się. W końcu odsunęła się z zaczerwienionymi
oczami uśmiechając się do mnie ciepło.
- Jaką mam mądrą córkę.-
powiedziała i pogłaskała mnie po prawym policzku.
- Choć napijemy się herbaty
i opowiesz mi, kiedy nie wiedząc o tym użyłam magii, bo jestem strasznie
ciekawa.
Nie powiedziała nic tylko
objęła mnie ramieniem i poszłyśmy do kuchni. Piętnaście minut później
siedziałyśmy w moim pokoju na łóżku.
- A więc jaka była pierwsza
dziwna rzecz, którą zrobiłam?
- Poczekaj niech się
zastanowię… Ach już mam, gdy miałaś dwa latka wzięłam cię ze sobą do ogrodu,
bo musiałam coś zrobić przy kwiatach. Posadziłam cię pod drzewem w cieniu na
kocu i zajęłam się roślinami. Jednak ty po chwili zaczęłaś śmiać się radośnie
więc spojrzałam, co cię tak rozbawiło i zamarłam. Okazało się, że moja
córeczka wyczarowała sobie jakimś sposobem olbrzymi kwiat, którego nazwy nie
znam do tej pory, tuż obok swojej nogi. Roślina ta była w naszym ogrodzie
przez tydzień aż w końcu zniknęła.
- No coś ty ?! – zawołałam i
wybuchłam śmiechem tak, że aż łzy mi pociekły.
- Naprawdę, raz w wieku
czterech lat podpaliłaś gałązkę w lesie, której nie mogliśmy ugasić przez
dobre pół godziny. Nie wiem czy pamiętasz, ale w czwartej klasie podstawówki
przyniosłaś do domu rannego ptaszka, którego jeszcze w ten sam dzień
wypuściłaś na wolność, bo jakimś cudem ozdrowiał. Za to twoim największym
popisem była wielka fala wody, która pojawiła
się nagle w małym basenie państwa Holt, u których byłaś na urodzinach ich córki. Byli
tak przerażeni, że przestali organizować swoim dzieciom urodziny nad basenem.
Niemal dusiłam się ze
śmiechu,a łzy radości ciekły mi po zaczerwienionych policzkach. Mama również
się roześmiała.
- To dlatego zamurowali swój
basen i przerobili go na taras.
- Tak, nie umieli sobie
tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób więc uznali, iż pozbędą się basenu.
Sięgnęłam po herbatę i napiłam się bo
strasznie ze śmiechu wyschło mi gardło. Wypiłam wszystko do dna i
odstawiłam pusty kubek na szafkę obok
łóżka.
- Postanowiłam pójść do tej
szkoły. – powiedziałam cicho.
- Wiem, i wiedziałam że się
zdecydujesz. To jest dla ciebie wielka szansa na poznanie świata, do którego
należysz, i którego my ci nie
pokazaliśmy.
Założyłam włosy za ucho.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogę was
tak po prostu zostawić. Zwłaszcza teraz, gdy poluje na mnie ta wredna wiedźma, nie chcę, aby zrobiła wam krzywdę. Co prawda pan Lavon obiecał dać wam
ochronę, ale i tak nie jestem pewna.
Mama wzięła mnie kciukiem
pod brodę i spojrzała ciepło w oczy.
- Inez, musisz pomóc nie
tylko nam, ale też innym, którzy potrzebują kogoś, kto da im nadzieję na to,
że w końcu będą mogli być bezpieczni. Wiem, że nie jest to łatwe, ale odkąd
się urodziłaś byliśmy świadomi tego, iż twoja rola w sztuce jaką jest życie
jest pierwszoplanowa. Scenariusz będzie się zmieniał co chwilę i aktorzy drugo
planowi też, lecz ty ciągle będziesz tą główną postacią, za którą będą podążać inni. Bez ciebie to
przedstawienie nie ma sensu.
Westchnęłam ciężko.
- A co jeśli nie podołam
wyznaczonym mi z góry celom? Co jeśli zawiodę tych, którzy we mnie wierzą?
Mama przysunęła się do mnie
i objęła mnie, a ja wtuliłam się w nią niczym małe dziecko.
- Gdybyś nie mogła podołać
temu zadaniu, to los nie wybrałby ciebie, jednak skoro stało się inaczej, to
znaczy to iż dasz radę. Wierzę w ciebie ja i tata, a ludzie, których poznasz
w szkole również staną za tobą murem, jestem tego pewna.
- Dziękuję, za to że tak
we mnie wierzysz.
- Będę wierzyła zawsze, nie
zależnie od tego, co postanowisz. Jesteś moją córką i kocham cię najbardziej
na świecie. – powiedziała i pocałowała mnie czule w czoło.
- Ja też Cię kocham i to nie
wiesz jak bardzo.
- Oj wiem.
Trwałyśmy w tym uścisku bardzo długo, czułam
się tak bezpiecznie i błogo, że nie wiedząc kiedy usnęłam.
Od tygodnia nic poważnego
się nie działo, a ja przyzwyczaiłam się już do tego, iż nie jestem całkiem
normalna. Już nie jest mi smutno, że jadę do tej szkoły, wręcz przeciwnie
nawet się cieszę. Ostatnio nawet próbowałam zabrać się do przetestowania mocy,
aby sprawdzić czy nadal je mam, jednak za każdym razem gdy chciałam coś zrobić
ogarniała mnie panika i rezygnowałam. Lecz dzisiaj już postanowiłam zrobić to
bez możliwości odwrotu.
Na małym stoliku, który znajdował się w moim
pokoju postawiłam szklankę z wodą, niezapaloną świeczkę, trochę ziemi w doniczce i kilka kartek papieru.
Stanęłam naprzeciw stolika i odetchnęłam głęboko wyciszając się.
Na sam początek skupiłam się na świeczce.
Całe swoje myśli przeniosłam na nią, a
prawą dłoń skierowałam w knot. Przez chwilę nic się nie działo, jednak
nagle z mojej ręki wystrzelił płomień
zapalając świeczkę jasnym płomieniem. Z wrażenia wypuściłam powietrze.
Jako następna była szklanka z wodą. Tak jak
poprzednio skupiłam się na niej, a tym razem całą dłonią zaczęłam podnosić
wodę, która zaczęła się formować w jakiś nie znany mi kształt, by po chwili z
pluskiem znów wpaść do szklanki przy okazji ochlapując stolik.
Kolejna na stole była doniczka z ziemią.
Nie do końca wiedziałam, co zrobić, w końcu uznałam, że spróbuje nią
potrząsnąć. Wyciągnęłam całą rękę przed siebie i myślałam tylko o doniczce.
Jednak ziemia nie zatrzęsła się tylko doniczka zaczęła się unosić w górę, tak
jakby lewitowała. Zaskoczona nie byłam pewne, co się dzieje. Przecież
ostatnim razem, gdy używałam magii panowania nad ziemią wszystko się trzęsło
tak silnie, że aż zbiłam filiżankę
oczywiście nieświadomie. A teraz unosiła się nad ziemią, a ja nic nie
robiłam prócz tego, iż trzymałam rękę przed sobą dłonią skierowaną na doniczkę.
Nagle do pokoju ktoś wszedł, tak się
wystraszyłam, że posłałam doniczkę wprost na osobę, która stała w drzwiach,
którą był Peter. Na szczęście zdążył
zrobić unik, zanim uderzyła go w głowę i roztrzaskała się o ścianę z głośnym
hukiem.
- Matko! Przepraszam nic
się panu nie stało? – spytałam, wystraszona.
- Nie, wszystko w porządku. Powinienem zapukać, ale właściwie to co ty robiłaś z tą doniczką? –
odpowiedział, wytrzepując włosy, które lekko zostały przez ze mnie ubrudzone
ziemią.
- Ja sprawdzałam swoje
umiejętności, ale myślałam, że ziemia zacznie się trząść albo wyrośnie
roślinka, a tu nagle zaczęła lewitować i nie wiedziałam, co zrobić. A tu nagle
pan się zjawia, a tak w ogóle co pan tu robi? Moich rodziców nie ma.
- Przyszedłem, aby
poinformować cię o tym, że jutro będę teleportował cię do szkoły.
- Już jutro? – spytałam,
zaskoczona.
- Właśnie przed chwilą to
powiedziałem. Wracając do doniczki, to co robiłaś przed chwilą, to nie była
magia ziemi tylko umiejętność lewitacji , której nikt się nie spodziewał. Z tego co widzę, to została ci
jeszcze jedna próba, której nie przeprowadziłaś.
- Kolejna rzecz, którą nagle potrafię, to
zaczyna być przerażające.
- Akurat to ci się przyda w
walce nie jeden raz. A teraz chcę zobaczyć, co zrobisz w ostatnim podejściu. –
powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco.
Niepewnie odwróciłam się z powrotem do
stolika. Nie byłam pewna, czy w jego obecności cokolwiek zrobię zwłaszcza , że czułam na sobie jego spojrzenie.
Wzięłam wdech i wyciągnęłam dłoń tuż nad białymi kartkami ułożonymi w stosik.
W jednej chwili w pokoju zerwał się gwałtowny wiatr, który rozwiewał mi włosy
i rozrzucił kartki po pokoju. Z każdą chwilą wiało coraz mocniej, a zdjęcia,
które wisiały na ścianie zaczęły się niebezpiecznie bujać więc szybko schowałam
rękę za plecami. W jednej chwili wiatr znikł, a zdjęcia przestały się ruszać.
Uśmiechnęłam się szeroko zadowolona z siebie i odwróciłam się w stronę Petera.
- Jak na pierwszy raz
całkiem nieźle, każdy głupek by to zrobił. – stwierdził uśmiechając się
złośliwie.
- Sądzi pan, że jestem
głupia?! – zapytałam głośniej niż zamierzałam.
- Sama tak powiedziałaś, a
wezwanie wiatru to nic wielkiego.
Poczułam jak narasta we mnie
gniew, a przez palce zaczął mi przechodzić ten sam prąd, co ostatnio.
- Jeśli myśli pan, że
pozwolę się obrażać we własnym domu, do
którego pan wszedł bez pozwolenia ,to się pan grubo myli! - wycedziłam przez zęby, starając się
opanować.
On uniósł jedną brew.
- Ja cię nie obrażam, tylko
wyrażam swoją opinię.
Gniew we mnie huczał, co
sprawiło, że znów nie kontrolowany wiatr zerwał się w pomieszczeniu, mimo iż
okno było zamknięte.
- Pańska opinia jest zbędna.
- Przyzwyczaj się do tego, bo
będziesz miała ze mną zajęcia, na których nie będzie ulgowego traktowania. –
powiedział jadowicie, spoglądając mi w oczy z lekką kpiną.
Było to dla mnie zbyt wiele, byłam wściekła. Moje dłonie zaczęły świecić znów oślepiającym blaskiem, a
oczy miotały pioruny. Widziałam jak ten jego uśmieszek powoli mu z chodzi z
twarzy .
Dobrze wiedziałem, że nie powinienem był jej
denerwować, ale chce sprawdzić, czy to właśnie gniew powoduje u niej włączenie
się magii światła. I miałem rację po chwilowej kłótni ona już emanowała
światłem, a w jej dłoniach zaczęły formować się kule błyszczące niczym gwiazdy. Postawiłem sobie za pierwszy cel nauczyć ją panowania nad gniewem.
Stał tak i wpatrywał się we mnie szeroko
otwartymi oczami. A ja poczułam satysfakcje z tego, iż się mnie boi. Wiatr
był coraz silniejszy, a kule w moich dłoniach świeciły coraz jaśniej. Gniew
powoli ze mnie uciekał, ale moce dalej szalały. Nie wiedziałam jak to przerwać
i nagle wszystko potoczyło się tak szybko, że nie do końca byłam pewna, czy to
co się stało później było prawdziwe. W jednym momencie stałam po środku
pokoju, a chwilę potem leżałam na dywanie przygwożdżona ciałem Petera do
podłogi.
Widziałem, że nie potrafiła zapanować nad
tym, co się działo. Ona była spokojna, ale wiatr prawie przeszedł w huragan.
Nie myśląc nad tym, co robię po prostu rzuciłem się w jej stronę powalając ją
na podłogę. Wiatr od razu zniknął, a kule rozpłynęły się, czyli wszystko było
znów jak trzeba. Spojrzałem na nią i nasze oczy się spotkały. Jej świeciły
nieziemsko, tak że nie mogłem oderwać od niej wzroku, a usta były zdecydowanie
zbyt blisko.
Tonęłam w jego oczach, przygnieciona przez
silne, męskie ciało. Za bardzo czułam jego ciepło na swoim ciele, a usta i
oddech, który owiewał moje policzki nie pozwalały mi się skupić. Zaschło mi w
gardle tak bardzo, że czułam się jakbym miała tarkę w środku.
Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa jej
ciało mocno rozpraszało moją uwagę. Czułem każdą wypukłość i wgłębienie co nie
pozwalało mi przestać myśleć o bardzo nie przyzwoitych rzeczach. Moje myśli
podsuwały mi niebezpieczne i cholernie realistyczne obrazy tego co moglibyśmy
zrobić w związku z sytuacją w jakiej się znaleźliśmy w dodatku ten uwodzicielski zapach jej szyi i
włosów. Aby nie zrobić czegoś głupiego, spytałem.
- Wszystko dobrze?
- Tak, więc może już pan ze
mnie zejść.- odpowiedziałam, przełykając głośno ślinę.
Bez słowa podniósł się i
wyciągnął do mnie rękę, aby mi pomóc. Chwyciłam go za dłoń i wstałam od razu
odsuwając się na kilka kroków.
- Nie będę przepraszać za
to, co się stało, bo to pan mnie zdenerwował. –powiedziałam krzyżując ręce na
piersi.
- Ja tylko chciałem
przetestować twoją samokontrolę, ale z tego co widzę, to jesteś bardzo
temperamentną osobą.
- Ciekawe jakby pan
zareagował, gdyby to pana ktoś obrażał we własnym domu.
On nic nie powiedział, a na
jego usta wypłynął uśmiech zadowolenia.
- Coś jeszcze? Bo jeśli nie
to może pan już iść, bo chciałabym się spakować na jutrzejszą wyprawę do szkoły.
- O godzinie dziewiątej
będę u ciebie w domu więc masz być
gotowa. Wszystkie rzeczy potrzebne do nauki w szkole masz już w przydzielonym
dla ciebie pokoju więc o to się nie martw i też nie pakuj całej szafy, bo nie
jedziesz tam na całe życie.- po tych słowach, po prostu zniknął,
pozostawiając po sobie delikatną mgłę.
Zrezygnowana wyjęłam z szafy walizkę,
zastanawiając się czego będzie uczył mnie ten zadowolony z siebie facet. Nie
wiem czemu jego bliskość tak na mnie zadziałała, skoro po pierwsze nie znam go,
a po drugie on jest denerwujący. Trzeba przyznać, że jest cholernie
przystojny, ale to nie zmienia faktu, iż nie będę miała z nim wesoło. Ze
skwaszoną miną pakowałam swoje rzeczy do czarnej walizki.
Musiałem stamtąd uciec, bo mimo iż na zewnątrz wydawałem się być
spokojny tak w środku gotowało się we mnie wciąż z powodu jej bliskości.
Szedłem nerwowo korytarzem, nie zwracając na nic uwagi. Czemu ta dziewczyna
tak na mnie zadziałała?! Przecież nie kręcą mnie takie małolaty. – rozmyślałem
gorączkowo. Wszedłem do swojej sali, w której już za dwa dni będę prowadził
zajęcia z walki na miecze. Klapnąłem na fotel przy biurku.
Ona nie jest nie wiadomo jak ładna i w
dodatku nie jest typem dziewczyny, które zazwyczaj mi się podobają. Zawsze
kręciły mnie powabne blondynki z niezłymi zderzakami, a nie brunetki, jeszcze
do tego tak młode. Jednak w niej jest coś takiego, co powoduje u mnie uczucie
gorąca w dolnych częściach ciała. Nie ma co, czeka mnie ciężka współpraca z tą
dziewczyną, bo ona jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że jestem jej
przydzielony jako mentor. Zły na siebie za to, iż moje myśli krążą wokół tej
dziewczyny wstałem, wziąłem miecz do
ćwiczeń i zatraciłem się w walce z magicznym fantomem wroga, aby skupić się na
czymś pożyteczniejszym.
Równo o dziewiątej zjawiłem
się u niej w domu. Wszedłem do środka i zauważyłem tylko jak ona śmignęła mi
tuż przed nosem uciekając na górę. Przeszedłem przez mały przedpokój i
skierowałem się do kuchni. A w niej krzątała się pani Collins.
- Dzień dobry. –
powiedziałem, a ona odwróciła się zaskoczona.
- Oh Peter witaj. Siadaj,
chcesz może kawy? Świeżo robiona. – zaproponowała, uśmiechając się do mnie
uprzejmie.
- A z chęcią się napiję.-
powiedziałem i usiadłem na jednym z krzeseł przy stole. Rozejrzałem się.
Kuchnia jest mała,ale jasna i urządzona z
dobrym gustem. Ściany mają kolor jasno cytrynowy, duże okno sprawia, że
wydaje się być większa. Meble mają odcień ciemnego brązu i idealnie komponują
się ze ścianami.
- Tylko niech pan uważa, bo
jest gorąca. – powiedziała kobieta, stawiając kubek z pachnącą kawą przede
mną. Wciągnąłem ten przyjemny zapach i
z przyjemnością upiłem pierwszy łyk, akurat wtedy do kuchni weszła Inez.
- Mamo widziałaś mój czarny… - przerwałam, bo zauważyłam popijającego sobie kawę Petera ubranego w czarną
skórzaną kurtkę, czarne spodnie i granatowy sweter. – Co pan tu robi?
Rzucił mi zdziwione
spojrzenie.
- Czekam na ciebie, bo mam
cię teleportować do szkoły, pamiętasz?
- Tak ale jeszcze nie ma
dziewiątej.
Nie powiedział nic tylko
wskazał na zegarek wiszący w przedpokoju. O matko jest piętnaście po
dziewiątej!
- Mamo dlaczego mi nie
powiedziałaś?!
- Umknęło mi to. Chciałaś o
coś spytać.
Zapomniałabym, miałam się
spytać o moją bieliznę, ale głupio mi tak przy nim o tym mówić, zwłaszcza, że
teraz uśmiecha się złośliwie domyślając się, o co mi chodzi, ale jednak
uznałam, iż co mi szkodzi zabawić się trochę jego kosztem .
- Tak chciałam się spytać,
gdzie jest mój czarny, koronkowy biustonosz. – odpowiedziałam, spoglądając
mu hardo w oczy. Po moich słowach albo mi się wydawało albo i nie, ale
zauważyłam dziwny błysk w jego oczach, który od razu zniknął.
- Ah tak, jest w łazience na
pralce, zostawiłaś go tam wczoraj.
- Dzięki, a pan niech
chwilę poczeka, zaraz będę gotowa. – zawołałam ze schodów i popędziłam do
swojego pokoju po drodze zwijając stanik z łazienki.
Wrzuciłam go do otwartej walizki,
posprawdzałam, czy wszystko spakowałam, po czym zamknęłam walizkę i
postanowiłam się przebrać. Zdjęłam koszulkę i spodnie. W samej bieliźnie
stanęłam przed szafą nie mogąc się zdecydować, co na siebie włożyć z rzeczy,
które zostawiłam. Do wyboru mam czarne obcisłe rurki, a do tego albo bluzkę
na ramiączkach koloru karaibskiego błękitu z marszczeniami na biuście albo
sukienkę do kolan w kolorze zieleni. Po dłuższym namyśle postawiłam na rurki i
bluzkę. Byłam tak tym zajęta, że nie
usłyszałam nawet, jak ktoś puka do drzwi.
- Inez jesteś gotowa bo… -
Peter przerwał w połowie zdania i wpatrywał się we mnie intensywnie.
Wszedłem do jej pokoju zawczasu pukając do
drzwi. Nikt nie odpowiedział więc uznałem, że mogę wejść, ale to, co
zobaczyłem sprawiło, iż zapomniałem po co do niej przyszedłem. Stała na środku
pokoju a słońce, którego promienie wpadały przez okno oświetlały jej zgrabne i
mleczno białe ciało odziane tylko w czerwono – czarną bieliznę. Włosy spływały
swobodnie po plecach, a biodra delikatnie bujały się w rytm melodii, którą
nuciła pod nosem. Nagle odwróciła się w moją stronę.
Patrzyłam w jego oczy, które z jakiegoś
powodu teraz zrobiły się ciemniejsze. Lustrował wzrokiem moje ciało, a ja
czułam jak od jego spojrzenia robi mi się dziwnie gorąco. Atmosfera w pokoju
zrobiła się cięższa.
- Ja przepraszam, pukałem,
ale nikt nie odpowiadał więc…. – nie dokończył tylko wyszedł z mojej sypialni.
Nie wiedząc, co o tym
wszystkim myśleć, ubrałam się we wcześniej wybrane rzeczy, zabrałam walizkę z
łóżka i zeszłam na dół.
Musiałem wyjść z tego pokoju bo widok jej
prawie nagiej zbił mnie z pantałyku tak bardzo, że nie potrafiłem się
wysłowić, co jeszcze nigdy w życiu mi się nie zdarzyło, zwłaszcza na widok
jakiejś małolaty, a już z nie jedną miałem do czynienia. Czekałem w
przedpokoju próbując się opanować i wyrzucić jej obraz z głowy, który uparcie
wciąż mi się pokazywał. W końcu zeszła z góry taszcząc walizkę dość sporych
rozmiarów.
- Coś ty tu cały sklep
wpakowała?- spytał złośliwie, udając obojętność.
Nie odpowiedziałam, tylko
podeszłam do mamy, która właśnie w tym momencie wyszła z kuchni, w chwili, w
której się do niej przytulałam z gabinetu przyszedł tata. Złączyliśmy się w
rodzinnym uścisku ten ostatni raz.
Patrzyłem na tą scenkę przede mną
niewzruszony, bo już nie raz to widziałem. Cierpliwie czekałem, aż się
pożegnają.
- Obiecajcie mi, że
będziecie o siebie dbać i nie pozwolicie zrobić sobie krzywdy. – powiedziałam
cicho spoglądając na nich.
- Obiecujemy, nie martw się
przecież nie widzimy się ostatni raz. To ty masz na siebie uważać i w razie
możliwości kontaktować się z nami jak
najczęściej. – powiedziała mama, głaszcząc mnie po włosach.
- Jasne, będę dzwoniła kiedy
tylko będę mogła.
- Kochamy cię bardzo. –
powiedział tata i pocałował mnie w czoło.
Poczułam jak łzy napływają
mi do oczu, nie chciałam rozkleić się przy Peterze więc odsunęłam się.
- A więc jak dostaniemy się
do szkoły, proszę pana? – spytałam zwracając się do niego.
- Wystarczy, że chwycisz
mnie za ramię. – odpowiedział, podając mi je.
- Ale jak to?
Przewrócił oczami.
- Teleportujemy się tam.
- Dobrze. – powiedziałam i
chwyciłam się jego silnego ramienia mocno.
Nim zniknęliśmy w nie znany
mi sposób zdążyłam zauważyć jak rodzice uśmiechają się do mnie i machają mi
dłonią na pożegnanie. Zamknęłam oczy i nie wiedziałam jak długo to trwało. Po
dłuższej chwili poczułam jak ktoś dotyka delikatnie moich pleców. Otworzyłam
oczy.
Rozdział Pierwszy
Czternasty czerwca jest dla mnie
wyjątkowy, bo to właśnie dzisiaj obchodzę swoje osiemnaste
urodziny. Wiem, że po dzisiejszym dniu wkroczę w świat własnych
wyborów, aby obrać ścieżkę, którą chcę dążyć. Jednak od
rana męczy mnie przeczucie, że coś się wydarzy i to chyba nic
dobrego.
Mówiłam o tym rodzicom, ale oni
uznali,że tylko mi się wydaje choć sami dziwnie się zachowują.
Są jacyś tacy podenerwowani i co chwilę zerkają na zegarek, może
mają jakieś problemy w pracy, o których mi nie mówią? Nie
zastanawiałam się nad tym dłużej, bo postanowiłam przygotować
się na imprezę, na którą wybieram się ze znajomymi, aby
świętować .
Miejscem naszego spotkania jest klub ,,
Korrida’’- jeden z najlepszych w mieście. Grają tam najlepsze
kawałki, leją dobre i tanie drinki, a co najważniejsze można się
świetnie bawić. Gdy wszyscy się zebraliśmy od razu wznieśliśmy
toast.
- Wszystkiego najlepszego Inez abyś
zawsze była taka jaka jesteś! – ktoś powiedział i wypiliśmy
szampana zaczynając zabawę.
Alkohol lał się nie przerwanie, a
zabawa trwała w najlepsze. W końcu jednak postanowiłam iść, bo
już nie mogłam pić mimo iż nie byłam pijana, ale nie mogłam
ustać na nogach ze zmęczenia. Pożegnałam się ze wszystkimi i
wyszłam z klubu na ciepłe letnie powietrze.
Noc była przepiękna więc uznałam,
że wrócę do domu na piechotę, w końcu nie miałam daleko. Szłam
spokojnie donikąd się nie śpiesząc. Ten wieczór zaliczam do
jak najbardziej udanych jest chyba jednym z najlepszych jak dotąd.
Skręcałam już w swoją uliczkę, gdy poczułam, że ktoś za mną
idzie. Odwróciłam się i zobaczyłam ciemną, wysoką postać
idącą za mną. Mimowolnie przyśpieszyłam w nadziei, że ten
ktoś się odczepi. Jednak myliłam się, on też przyśpieszył.
Udawałam, że się nie boje i spojrzałam na wyświetlacz w
telefonie, godzina dwunasta w nocy. Skręciłam w uliczkę
prowadzącą do mojego domu. Obróciłam się za siebie i z ulgą
przyjęłam fakt, że nikogo za mną nie ma, jednak gdy tylko
odwróciłam głowę z powrotem to stanęłam jak wryta. Przede mną
raptem o kilka kroków ode mnie stała ciemna postać, z tego co
zauważyłam zapewne mężczyzna. Chciałam zawrócić, ale nie
uszłam kroku, gdy z przeciwnej strony również zza zakrętu
wyłoniła się druga postać. Nie wiedziałam, co robić. Nagle
jedna z postaci odezwała się groźnym i lodowatym głosem.
- Kogo my tu mamy. – Zarechotał
paskudnie.- Nie przystaje młodym kobietom włóczyć się samym po
mieście o tej godzinie, nie wiadomo kogo można spotkać. Nieprawdaż Inez? – powiedział wysoki -podchodząc do mnie coraz
bliżej.
- Kim jesteście? I skąd znasz moje
imię? – zapytałam przerażona całą tą sytuacją.
Obie postacie zaśmiały się gardłowo, a mnie przeszył dreszcz ze strachu. Moja sytuacja nie wyglądała
zbyt dobrze.
- Każdy cię zna, jesteś tą z
przepowiedni.- odpowiedział niemalże sycząc.
Nie rozumiałam o co chodzi i już
miałam spytać, o czym on mówi, gdy zobaczyłam jak zza płaszcza
wydobywa lśniący miecz z czarną rękojeścią. Nogi odmawiały mi
posłuszeństwa, jednak zmusiłam je do cofnięcia się. Lecz
przypomniałam sobie, że za mną też jest postać i zapewne
również ma miecz w dłoni.
- A teraz z wielką chęcią cię
zabijemy, a nasza pani dobrze nam zapłaci za twoją głowę. –
powiedział i zamachnął się mieczem w moją stronę.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale
uniknęłam trafienia. Mój napastnik też był tym zaskoczony,
jednak szybko się zreflektował i znów zaatakował, zwinnie
unikałam kolejnych trafień choć zupełnie nie wiedziałam jakim
cudem tak bez żadnego problemu robiłam unik. Widziałam , że
czarna postać robi się coraz bardziej rozwścieczona i atakowała
coraz szybciej, a ja nie dość, że zmęczona i jeszcze lekko
czułam działanie wypitego alkoholu, nie miałam sił na unikanie
miecza. Nagle wylądowałam tyłkiem na zimnej ziemi, bo potknęłam
się o coś.
Usłyszałam gardłowy śmiech.
- No to teraz koniec zabawy.- sarknął.
Ja już myśląc, że nikt mnie nie
uratuje szykowałam się na śmierć. Jednak gdy on chciał mi zadać
cios, ktoś w ostatniej chwili zablokował jego miecz przez co było
słychać uderzenie stali o stal. Zaskoczona tym wszystkim
spojrzałam w górę na mojego wybawcę, który bardzo efektownie i
sprawnie walczył z dwoma przeciwnikami na miecze. Niestety nie
zdążyłam mu się przyjrzeć, bo krzyknął do mnie.
- Uciekaj!
Nie czekając ani sekundy dłużej
podniosłam się i ile sił w nogach pobiegłam do domu. Gdy tylko
tam dotarłam szybko weszłam do środka i zatrzasnęłam drzwi.
Oparłam się o nie wycieńczona, szybko oddychając. W korytarzu
pojawiła się mama, kiedy mnie zobaczyła zrobiła wystraszoną
minę.
- Inez, córeczko co się stało?! –
zapytała i podeszła do mnie.
Odetchnęłam i drżącym głosem
odpowiedziała .
- Tam w uliczce ktoś mnie zaatakował
i chciał zabić mieczem. Jakiś facet mi pomógł i teraz z nimi
walczy. Ja nie wiedziałam, co się dzieje ani o co chodzi . Mówili
coś o przepowiedni, mamo oni mnie znają. Wiedzą kim jestem.
Mama raptownie zbladła.
- Tom! Choć tu szybko! –
krzyknęła, a w korytarzu od razu pojawił się zaniepokojony tata.
- Córciu, hej o co chodzi? –
spytał tata.
Lecz ja już nie odpowiedziałam, bo
ogarnęła mną ciemność i zemdlałam.
Poczułam jak ktoś mną potrząsa i
powtarza moje imię. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Czemu nie
dadzą mi spać? Jest mi przecież tak dobrze. Jednak głosy robiły
się coraz głośniejsze. Próbowałam to ignorować, ale w końcu
musiałam otworzyć oczy, co przyszło mi z trudem. Poraziło mnie
światło, ale po chwili zobaczyłam pochyloną nade mną z paniką
w oczach mamę i tatę zmartwionego.
- Co się stało?- spytałam,
podnosząc się ostrożnie.
Rodzice odsunęli się trochę, aby dać
mi odetchnąć.
- Zemdlałaś. – odpowiedział tata
głaszcząc mnie po włosach delikatnie.
- Naprawdę?! Jak długo byłam nie
przytomna?
- Prawie godzinę, już chcieliśmy
wzywać karetkę. – powiedziała mama, a głos lekko jej się
załamał .
- Mamo spokojnie, już jest dobrze
jestem tylko trochę słaba i zmęczona. – powiedziałam
delikatnie gładząc ją po dłoni.
- Zrobię ci herbatę.
Mama poszła do kuchni, a ja chciałam
spytać o coś tatę, gdy do salonu wszedł zabójczo przystojny
mężczyzna. Jego ognisto czerwone włosy są ułożone w
artystycznym nieładzie i opadają delikatnie na czoło, oczy
zielone, nieprawdopodobnie jasne spoglądały obojętnie dookoła,
nos prosty i usta zadziwiająco pełne jak na faceta, co jednak tylko
dodało mu atrakcyjności. Granatowy sweter idealnie opinał
muskularne ciało, a czarne spodnie podkreślały całkiem niezły
tyłeczek. Jednak największym zaskoczeniem była dla mnie jego
blizna przechodząca przez lewą połowę twarzy sięgająca od
skroni aż po brodę .
- Widzę, że się w końcu obudziłaś.- powiedział nieznajomy swoim aksamitnym głosem.
- Kto to jest? – zapytałam
spoglądając na tatę pytająco.
Tata nie zdążył nic powiedzieć,bo
nie znajomy sam odpowiedział.
- Nazywam się Peter Lavon i jestem
nauczycielem walki na miecze w szkole żywiołów Petrentis.
- Z jakiej szkoły? Przecież w naszym
mieście nie ma takiego miejsca. – powiedziałam, zastanawiając
się czy nasz gość jest normalny.
- Widzę, że nie zostałaś jeszcze o
niczym poinformowana, ale jutro wszystko wyjaśni ci dyrektorka
szkoły.
Przez chwilę milczałam upewniając
się, czy na pewno jeszcze nie śpię. Do salonu wróciła mama z
kubkiem gorącej herbat . Podała mi, a ja od razu zaczęłam
wdychać zapach owoców leśnych, który sprawił, iż zaczęłam
trzeźwiej myśleć, co sprawiło, że przypomniałam sobie o akcji
w uliczce.
- A co z tym facetem, który mnie
uratował przed ścięciem?
- Inez słonko to właśnie Peter cię
uratował.- odpowiedziała mama, uśmiechając się delikatnie.
Spojrzałam na niego, kąciki jego ust
delikatnie się uniosły.
- W takim razie dziękuje, jestem
panu wdzięczna.
- To był mój obowiązek.
- Co to byli za ludzie, którzy mnie
zaatakowali?
- Byli to pół ludzie pół demony,
ale nazywamy ich po prostu Ciemnymi Zabójcami. Miałaś to
szczęście, że byli młodzi i nie mieli jeszcze mocy. Gdybyś
trafiła na starszych i bardziej doświadczonych to nie przeżyłabyś.
Przeszył mnie zimny dreszcz,
odstawiłam kubek na stół.
- Oni mówili coś o przepowiedni.
- Chodziło o przepowiednię, która
została spisana dawno temu przez pewną wieszczkę, ale to wszystko
opowie ci jutro kto inny.
- Ale …
- Inez kochanie, musisz odpocząć. –
wtrąciła mama, patrząc na mnie spokojnie.
Miała rację jestem strasznie zmęczona.
- Masz rację pójdę się lepiej
położyć i wiecie co, to były najgorzej zakończone urodziny w
życiu. – stwierdziłam, uśmiechając się lekko.
- Tak, ale najważniejsze, że nic ci
nie jest. – powiedział tata i pocałował mnie w czoło.
- A właśnie tak w ogóle to
wszystkiego najlepszego.- powiedział Peter i posłał mi delikatny
uśmiech, który sprawił,że serce szybciej mi zabiło.
- Dziękuję. No a teraz idę spać.-
oznajmiłam i podniosłam się. Chyba zrobiłam to zbyt gwałtownie,
bo od razu się zachwiałam i gdyby nie Peter to pewnie rąbnęłabym
głową w podłogę. – Przepraszam, ale jestem taka słaba.
- Nie szkodzi, dasz radę sama iść? – spytał, patrząc na mnie nie pewnie.
- Myślę, że tak.
Puścił mnie. Przeszłam kilka
kroków, ale zbyt daleko nie zaszłam, bo znów się zachwiałam.
Tym razem Peter po prostu wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się
w jego silną pierś.
- Mógłby pan wskazać mi jej, pokój
zaniosę ją. – zwrócił się do mojego taty.
Ledwo kontaktowałam.
- Oczywiście proszę ze mną.
Tata poszedł przodem na górę i
poprowadził go do ostatnich drzwi po prawej stronie na końcu
korytarza. Otworzył przed Peterem drzwi i wpuścił go do środka.
Zanim odpłynęłam zdążyłam poczuć jego zapach, był cholernie
kuszący i męski. Pachniał mydłem, delikatnym potem i lekką
wodą kolońską. Zapisałam ten zapach w swojej głowie i poczułam
jak kładzie mnie na łóżku, przykrywa delikatnie pościelą, po
czym odpłynęłam do krainy snu.
Przyjrzałem się uważnie śpiącej
dziewczynie. Jej długie niemal do pasa, brązowe włosy leżą
rozrzucone na poduszce, długie ciemne rzęsy rzucają cień na
blade policzki, a pełne usta lekko są rozchylone. Ma trochę
zadarty nos, ale największą uwagę skupia jej blizna przechodząca
przez całą długość lewego policzka. O dziwo nie odbiera jej to
urody wręcz przeciwnie ta blizna sprawia, że jej twarz wygląda
bardziej drapieżnie. Jest wysoka i zgrabna. Ma kształtne biodra,
długie nogi i idealnej wielkości biust.
Rozejrzałem się po niewielkim
pokoju. Było ciemno, ale zdołałem zauważyć stojącą przy
ścianie szafę i komodę. Mały stoliczek stał na środku pokoju
między dwoma średniej wielkości fotelami, a wielkie łóżko, na
którym teraz ona śpi zajmowało większość pokoju. Przez okno
padało światło księżyca oświetlając ścianę, na której
wiszą przeróżne zdjęcia jej i rodziny. Stawiam, że sypialnia
ta ma kolor fioletu, ale bardzo delikatnego, tak iż prawie wpada w
lawendowy odcień.
Stałem tam jeszcze chwilę poczym
wyszedłem z jej pokoju i zszedłem na dół do jej rodziców.
- Zasnęła.
- Bardzo ci dziękuje, gdyby nie ty to
moja córka już by nie żyła. – powiedziała Pani Collins, ze
łzami w oczach.
- To nic wielkiego, to był mój
obowiązek. – powiedziałem szybko bo widziałem, że zaraz ta
kobieta się rozpłacze, a nie czułem się komfortowo w towarzystwie
płaczącej kobiety.
- Jesteśmy wdzięczni.- powiedział
pan Collins i wyciągnął dłoń w moją stronę.
Uścisnąłem ją.
- Naprawdę proszę mi nie dziękować,a teraz muszę już iść. Jutro znów tu przyjdę, ale razem ze
mną pojawi się również dyrektorka szkoły, jak i jej zastępca.
Za nim wyjdę mam jednak pytanie. – powiedziałem zarzucając na
siebie skórzaną kurtkę. – Dlaczego nic jej nie powiedzieliście?
Oboje przez chwile milczeli, jednak
pan Collins przemówił.
- Ponieważ nie byliśmy pewni czy u
niej moc się ukaże. Ja i Elis mieliśmy magicznych rodziców, ale
moc u nas nie uaktywniła się. Dlatego woleliśmy poczekać aż coś
się wydarzy, jednak nie mieliśmy pojęcia, że ktoś urządzi na
nią polowanie.- odpowiedział, zbulwersowany.
- Nikt nie przypuszczał, był to atak
nie przemyślany i spontaniczny. Dyrektorka i ja przeczuwaliśmy,
że jest zbyt spokojnie, dlatego postanowiliśmy, że będę jej
dzisiaj pilnował, jednak gdy wyszła z klubu szybciej straciłem ją
na chwilę z oczu. Na szczęście w porę ją znalazłem. A teraz
niech odpoczywa, bo jutrzejszy dzień będzie dla niej pełen nowych
wiadomości jednych lepszych, drugich gorszych. A ja będę już
szedł.
- Naturalnie, jeszcze raz dziękujemy
i do zobaczenia jutro, a tak właściwie to jeszcze dzisiaj, bo jest
pierwsza w nocy.
- Do widzenia i dobranoc. –
powiedziałem i opuściłem dom Collinsów.
Stanąłem na chodniku i rozejrzałem
się czy nie ma nikogo w pobliżu, gdy się upewniłem, że jest
pusto teleportowałem się do szkoły.
Przeszedłem korytarzem i od razu
skierowałem się do gabinetu dyrektorki. Moje kroki niosły się
głośno po korytarzu, ale nie obchodziło mnie to. Zatrzymałem się
przed mahoniowymi drzwiami i zapukałem.
- Wejść!
Wszedłem do przestronnego gabinetu i
zamknąłem porządnie drzwi.
- O Peter i co z nią? – spytała
dyrektorka, odkładając dokumenty, które przed chwilą
przeglądała.
Zasiadłem w miękkim fotelu.
- Zdążyłem w ostatniej chwili,
gdybym zjawił się kilka sekund później już by nie żyła. Choć
jestem zaskoczony, że i tak długo udało jej się unikać ciosów
tak zwinnego przeciwnika. Ma wrodzony talent, a robiła wszelkie
uniki nieświadomie w dodatku pod lekkim wpływem alkoholu .
- To całe szczęście, że wszystko z
nią dobrze. A co zrobiłeś z Ciemnymi Zabójcami?
- Zabiłem ich, na szczęście byli
świeżymi rekrutami, więc ich ciała po prostu się rozsypały.
Dyrektorka westchnęła ciężko.
- Ta dziewczyna będzie miała ciężko, ona tak łatwo nie odpuści Peter. Będzie na nią polowała na
każdy możliwy sposób byleby przepowiednia się nie spełniła.
Będziemy musieli nauczyć ją wszystkiego jak najszybciej, by mogła
się bronić bez naszej pomocy.
Przetarłem oczy, powoli dopadało mnie
zmęczenie.
- Wiem o tym, ale jestem pewien, że
ona ma w sobie ogromną moc i siłę, tylko musi ją odkryć. Na
pewno nie będę dawał jej forów.
Dyrektorka prychnęła, uniosłem brew
pytająco.
- Proszę cię, ty nikomu nie dajesz
forów.
- Wiem, ale dla niej będę jeszcze
bardziej surowy. – powiedziałem uśmiechając się złośliwie.
- Zapewne dasz jej wycisk za co ona
będzie cię nie znosiła, ale wiem, że jesteś najlepszy.
Podniosłem się z fotela.
- Jestem najlepszy i masz rację może
mnie nie lubić, ale nie to jest najważniejsze. A teraz idę do
siebie, jestem zmęczony.
- Oczywiście, miłej nocy Peter.
Nie odpowiedziałem nic tylko wyszedłem
z gabinetu. Jestem tak zmęczony, że nie miałem siły nawet iść
do swojej sypialni, więc po prostu teleportowałem się tam. Nawet
się nie przebrałem tylko zrzuciłem buty i ległem na łóżko od
razu zapadając w kamienny sen.
Obudziłam się rano z dużym bólem
głowy. Odezwał się lekki kac po wczorajszym świętowaniu moich
urodzin. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się, aby
rozprostować kości jednak od razu przestałam, bo strasznie
zabolały mnie pośladki i przypomniałam sobie, co wczoraj się
stało. Zrezygnowana i zarazem ciekawa, co do powiedzenia będą
mieli ci ludzie, którzy dzisiaj przyjdą. Podeszłam do lustra w
łazience, pod oczami mam sine cienie, a twarz mam bladą jakbym
zobaczyła ducha, przez co moja blizna jest jeszcze bardziej
widoczna. Świetnie wyglądam, jak chodząca katastrofa, przecież
nie mogę się w takim stanie pokazać ludziom. Westchnęłam ciężko
i zaczęłam poranną toaletę, gdy uznałam, że mogę pokazać
się publicznie zeszłam na dół.
Przy dębowym stole siedział tata z
gazetą w ręku i z kubkiem kawy w drugiej dłoni. Mama, jak zawsze
rano kręciła się po naszej jasnej kuchni niczym baletnica na
parkiecie. Zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł i od razu
sięgnęłam po ciepłego rogalika z czekoladą. Nawet nie
wiedziałam, że jestem taka głodna. Tato odłożył gazetę na
stół i sięgnął po tosta.
- Jak się czujesz Inez? – spytał
smarując grzankę masłem.
- Dobrze, tylko strasznie boli mnie
głowa, jak zjem śniadanie to wezmę tabletkę. –
odpowiedziałam, sięgając po dzbanek z sokiem pomarańczowym i
nalałam sobie do szklanki.
- Nie dziwię się, miałaś wczoraj
bardzo emocjonujący wieczór.- stwierdziła mama i kładąc
pokrojone pomidory na stół, usiadła obok mnie.
- Tak wciąż nie mogę uwierzyć w to
wszystko.
Tata właśnie miał coś dodać, gdy
rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożył grzankę na talerz i
poszedł otworzyć. Po chwili w przejściu stanęli tata i dwoje nie
znanych mi ludzi, od razu zapomniałam o bólu głowy.
Jedną z tych osób była niska,
pulchna kobieta w średnim wieku, o przemiłej twarzy. Jej szare
oczy przyglądały mi się, a usta były wygięte w uśmiechu. Ma na
sobie szary komplet, na który składa się spódnica do kolan i
idealnie dopasowana marynarka. Jej włosy koloru blond, bez żadnych
oznak siwizny są spięte w prostego koka.
Drugą osobą jest wysoki, lekko
wychudzony mężczyzna dość młody, na moje oko ma jakieś
czterdzieści pięć lat. Jest ubrany elegancko. Spodnie czarne
prawdopodobnie od garnituru, a koszula niebieska z podwiniętymi
rękawami. Na nosie ma okulary, przez które obserwują mnie
wnikliwie brązowe oczy, a jego łysa głowa delikatnie lśni od
promieni słonecznych, które przebijają się przez okno w kuchni.
Wstałam od stołu.
- Dzień dobry Elis. – powiedziała
kobieta zwracając się do mojej matki.
- Witaj Daiano, jak miło cię widzieć.- powiedziała moja mama uśmiechając się do niej ciepło.
- Ciebie też miło widzieć moja droga. A ty zapewne jesteś Inez, prawda? – spytała, spoglądając
na mnie.
- Tak to ja, a kim pani jest?-
odpowiedziałam przyglądając jej się podejrzliwie.
Kobieta zaśmiała się perliście.
- Tak samo ostrożna jak jej babcia.
Ja moja droga nazywam się Dajana Mcnill i jestem dyrektorką szkoły
żywiołów. – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie. – A
to jest mój zastępca jak i najlepszy przyjaciel i prawa ręka w
kierowaniu szkołą. – kontynuowała prezentację, wskazując na
łysego mężczyznę obok.
- Witaj jestem Thomas Coner. –
powiedział swoim tubalnym głosem i kiwnął mi głową na
przywitanie.
- Również witam. Co państwa
sprowadza do nas?
- Moja droga tego dowiesz się za
chwilę, przejdźmy do salonu, bo chyba nie będziemy stać w
przejściu.
Tata przepuścił gości do salonu, a
ja poszłam za nimi. Oni usiedli na kanapie, a ja zajęłam fotel,
wpatrując się w nich w napięciu. Po chwili do pokoju przyszła
mama z tacką, na której były filiżanki z kawą i jakieś
ciasteczka, a za nią kroczył tata. Oni zasiedli na sofie naprzeciw
gości, tacę postawiono na stoliczku między sofami.
- A więc przybyliśmy tu w wiadomej
sprawie, aczkolwiek chcielibyśmy cię poinformować droga Inez, że
zostałaś przyjęta do naszej szkoły. Będziesz się u nas uczyć
walki na miecze, astronomii, języków i innych przedmiotów,
które będą dobrane do twoich mocy. – mówiła Pani Mcnill.
- Jakie moce? – przerwałam jej,
wiedząc że jest to niegrzeczne z mojej strony.
- Jak to jakie? Nie znasz swoich
żadnych umiejętności, prócz zwinnego unikania ataków? –
spytała zdezorientowana.
- Nie a co w tym dziwnego przecież
jestem zwykła dziewczyną, a ta zwinność wzięła się z
adrenaliny . – odpowiedziałam zastanawiając się, czy przypadkiem
nie jest to głupi żart.
- To nie dobrze, według prawa, magia
powinna się ujawnić u ciebie w dniu osiemnastych urodzin o północy. Coś nie pasuje, to na pewno ty, nie mogła nastąpić pomyłka,
obserwujemy cię już od dawna i przejawiasz pewne zdolności.
Spojrzałam zdezorientowana na rodziców, którzy uśmiechnęli się do mnie pokrzepiająco.
- Przepraszam, ale ja nie mam zielonego
pojęcia o czym pani mówi. Jakie zdolności i jaka magia?
Kobieta zignorowała mnie i skierowała
swoje pytanie do moich rodziców.
- Nie powiedzieliście jej nic na temat
waszej rodziny?
Tata rozejrzał się po pokoju nerwowo, a mama odpowiedziała.
- Nic jej nie mówiliśmy, bo nie
mieliśmy pewności. Jak wiesz nam magia się nie ujawniła więc
nie chcieliśmy robić jej nadziei. Oczywiście zauważyliśmy, że
posiada pewne umiejętności, ale nie chcieliśmy ryzykować.
Kobieta pokręciła głową.
- W takim razie ja muszę jej
opowiedzieć o tym, że jej rodzina nie jest taka zwyczajna na jaką
wygląda.
Rozmawiali tak jakby mnie tu nie było, z każdym ich słowem coraz mniej rozumiałam i czułam się lekko
zagubiona. Patrzyłam to na rodziców to na panią Mcnill. W końcu
zdecydowali wpleść mnie do rozmowy na mój temat.
- Inez dziecko niestety nie wiesz
wszystkiego o swoich bliskich.- mówiąc to spojrzała z przekąsem
na moich rodziców. – Twoja rodzina jest jednym z najstarszych
rodów magicznych w całym naszym magicznym świecie. Od nie
pamiętnych czasów rodzina Collinsów była bardzo potężna, twój
pradziadek posiadał rzadką moc światła, a twoja prababcia miała
niezwykłą moc uzdrawiania. Każdy z tej rodziny miał moc ognia,
wody, ziemi i powietrza, co jest pospolitym darem, bo każdy z
naszych uczniów ma którąś z mocy, którą doskonali przez trzy
lata nauki. Jednak od setek lat krąży przepowiednia, iż narodzi
się pewnego dnia czarodziejka tak potężna, jak nikt inny i w
wojnie pokona tą, która zagraża białej magii. Narodzi się ona
nie wiedząc kim jest i jak ważną role ma do odegrania w życiu.
- Skąd wiecie, że to na pewno ja?-
spytałam, słuchając jej z zainteresowaniem.
- Nie byliśmy pewni i nikt przed nami
też nie wiedział, kto to będzie. Jedyną wskazówką było to,
że będzie to dziewczyna. Jednak kiedy się urodziłaś do rejestru, jako że pochodzisz z magicznego rodu, musiał być wpisany żywioł, którym będziesz władać, ale magowie nie mogli dogadać się
jaką moc ci przypisać. Albowiem wykryli w tobie nie dość, że
każdą z mocy, to jeszcze mały dar uzdrawiania i co najważniejsze
magię światła, której nikt nie miał od stu lat. Byliśmy
bardzo przejęci tym odkryciem i postanowiliśmy porozmawiać z
twoimi rodzicami. Wyjaśniliśmy całą sytuację i zgodzili się
abyśmy cię obserwowali. Było kilka sytuacji, w których ukazałaś
zdolności do czterech żywiołów jak i uzdrawiania, ale nie do
magii światła, która trudniej się ujawnia.
Na chwilę przerwała opowiadanie i
sięgnęła po filiżankę z kawą już zapewne zimną. Pani Mcnill
chciała kontynuować temat, ale nagle znikąd na środku pokoju
pojawił się Peter prawie uderzając plecami w kominek. Patrzyłam
na niego z szeroko otwartymi oczami. Jakim cudem on nagle się tu
zjawił?! – zadawałam sobie to pytanie gorączkowo w głowie. W
końcu nie wytrzymałam i nim pomyślałam zadałam pytanie.
- Jak pan to zrobił?!
- Normalnie po prostu się
teleportowałem.- odpowiedział siadając na fotelu obok mnie,
spoglądając na mnie obojętnie.
- To było ekstra.- stwierdziłam.
- To była po prostu magia, też się
może tego nauczysz.- powiedział, uśmiechając się złośliwie.
Chciałam coś powiedzieć ale pani
Mcnill uprzedziła mnie.
- Peter martwiliśmy się, że nie
przyjdziesz. Coś się stało?
- Nic się nie stało, po prostu
zaspałem po wczorajszym lataniu za nią.- to powiedziawszy zerknął
na mnie , po czym znów zwrócił się do niej.- Chyba nic ciekawego
mnie nie ominęło?
- Ależ skąd właśnie skończyłam
wyjaśniać Inez przeszłość jej rodziny i zabierałam się do
opowiedzenia jej na temat Sonetry. – odpowiedziała odstawiając
opróżnioną z kawy filiżankę na tacę.
- O kim?
- Sonetra jest to najbardziej
nienawistna, zła i okrutna czarownica jaką świat magii widział.
Nikt nie wie, skąd u niej wzięła się ta nienawiść do osób
władających białą magią, ale podejrzewamy, że ma to coś
wspólnego ze śmiercią jej rodziców z rąk białych czarodziei.
Niegdyś odbyła się bitwa między białą a czarną armią
czarodziei. Włamywano się do domów i zabijano osoby, od których
czuć było czarną magię, tak trafili do domu Sonetry, która
była wtedy w twoim wieku o ile się nie mylę. Wtargnęli do środka
i na jej oczach zabili rodziców, którzy chronili jej za wszelką
cenę,chcąc wytłumaczyć, że są po ich stronie, jednak oni nie
słuchali. Ona schowała się w szafie i patrzyła jak padają
bezwładni na ziemię. Gdy tamci zniknęli nie wiedząc, że zabili
niewinnych, ona dopadła do swoich martwych rodziców i poprzysięgła
zemścić się na całym świecie magii za to, że odebrano jej
ludzi, których kochała. Właśnie wtedy, kiedy była wściekła i
zrozpaczona opętała ją tak silnie czarna magia, że nikt nie był
wstanie jej powstrzymać. Przez wiele lat zabijała czarodziei, a
tych, którzy przeszli na jej stronę albo zamieniała w swoich
niewolników, albo wkraczali do jej armii Ciemnych Zabójców. W
dniu dzisiejszym zagraża nam zagłada białej magii jeśli nie
znajdzie się osoba z przepowiedni. I tu właśnie pojawiłaś się
ty, co daje nam nadzieję, że nie wszystko stracone. Jednak
Sonetra również dowiedziała się o twoim istnieniu stąd ten
wczorajszy atak. – powiedziała, kończąc opowieść.
Przez chwilę się nie odzywałam, bo
mój mózg musiał to wszystko przetrawić, zbyt dużo informacji
naraz. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco na moją reakcje, lecz
ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam taki mętlik w głowie,
że przez chwilę nie wiedziałam jak się nazywam.
- Inez córciu wszystko w porządku? –
spytała mama, nie mogąc znieść tego, że siedzę jak
sparaliżowana.
Wyrwała mnie z letargu.
- Jak ma być w porządku?! Jak
mogliście mi nie powiedzieć o naszej rodzinie?! Przez cały ten
czas najzwyczajniej w świecie mnie oszukiwaliście! A teraz jacyś
ludzie mówią mi, że mam ich obronić przed jakąś złą wariatką, która chce ich pozabijać! Niby jak mam się czuć waszym zdaniem!! – zaczęłam krzyczeć zrywając się na równe nogi z fotela.
Każde z nich patrzyło na mnie z
szokiem i lękiem. Nagle okno w kuchni otworzyło się z trzaskiem i
zaczął wiać silny wiatr, filiżanki na tacy zaczęły się trząść
coraz szybciej aż w końcu jedna spadła na podłogę i stłukła
się. W kominku strzelił niespodziewanie ogień, a woda w czajniku, która została jeszcze po zrobieniu kawy wystrzeliła z niego
wysoko w górę oblewając całą kuchnie. Jednak największym
zaskoczeniem dla mnie było to, że z moich dłoni zaczęło
wydobywać się oślepiające światło.
Siedziałem w fotelu i wpatrywałem
się w nią jak urzeczony. Teraz widać jak ona jest potężna.
Jej włosy powiewały na wywołanym wietrze, a niebieskie oczy
błyszczały gniewem. Nie mogłem się ruszyć, jej całe ciało
promieniowało na wiele kilometrów siłą i blaskiem trochę mniej
oślepiającym niż ten na jej dłoniach, które teraz były
zaciśnięte ze złości. Wiedziałem, że choćby najmniejszy
ruch, czy wypowiedziane słowo sprawią,że ona zrobi komuś krzywdę
nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nie wiedziałam, co się dzieje,
czułam jedynie gniew i smutek przez to, że moi rodzice mnie
okłamywali przez osiemnaście lat. Nie mogąc znieść tego
wszystkiego po prostu wybiegłam z domu ze łzami w oczach.
Gdy wybiegła z pomieszczenia nikt nie
próbował wstać i wybiec za nią. Widziałem na twarzach jej
rodziców ból i szok, dyrektorka siedziała razem z Thomasem
zachwycona tym, co przed chwilą się stało.
- Matko, wiedziałam,że ona ma w
sobie siłę, bo można to wyczuć ale, że aż taką moc skrywa ta
delikatna dziewczyna, jestem pod wrażeniem.- powiedziała Mcnill,
uśmiechając się radośnie, tak jakby właśnie dostała wymarzony
prezent na gwiazdkę.