POWIEŚĆ

INEZ

 

 Rozdział czwarty


- Co ci jest? Wyglądasz jakby ktoś spuścił z ciebie powietrze. – powiedziała, siadając na przeciw mnie.
- Czemu nie mogę mieć innego mentora? – zaczęłam się żalić.
Monic spojrzała na mnie jak na kogoś szurniętego.
- Serio?! Nie podoba ci się , że będzie cię uczył, w dodatku indywidualnie, najprzystojniejszy facet w szkole?!
- Ten koleś działa mi na nerwy. Nie będzie nam łatwo dojść do porozumienia zwłaszcza, że on uważa się za lepszego od innych, a na takich osobników mam uczulenie.
Dziewczyna klepnęła się w czoło tak mocno, że aż ja usłyszałam  plask. Gdy zabrała dłoń, na jej czole widniało czerwone odbicie palców. Nie mogłam się powstrzymać i roześmiałam się w niebogłosy.
- Przestań, to przez twoje głupie gadanie tak zareagowałam. – powiedziała sama ledwo powstrzymując śmiech.
- Przepraszam, ale to prawda, pierwszy raz gdy go zobaczyłam, to aż mi mowę  odebrało, lecz czar prysł, kiedy pokazała się jego złośliwość wobec mojej osoby.
- No dobrze, ale dziewczyno jego możesz nie słuchać, ale nie powiesz mi, że nie chciałabyś go zobaczyć bez koszulki. – westchnęła Monic, teatralnie opadając na sofę niczym mdlejąca panienka.
- Cóż kusząca myśl, ale sama nie wiem, dobra zmieńmy temat . Jakie masz jutro zajęcia?
- Podstawy uzdrawiania, obrona i nauka walki na miecze, historia uzdrowicieli i dwa razy lekcja z mentorem. A jak z tobą?
Zrobiłam cierpiętniczą minę.
- Pierwsze lekcje zniosę, ale potem mam aż trzy godziny z tym bubkiem. Najpierw z całą klasą, a potem indywidualnie, masakra.
- Założę się, że nie będzie tak źle, jak ci się wydaje, przynajmniej będziesz miała ciekawy widok. – powiedziała wstając.
Przewróciłam oczami.
- Mogę zająć łazienkę? – dobiegł mnie jej głos z sąsiedniego pokoju.
- Jasne! – odpowiedziałam, podniosłam się i przeszłam do swojej sypialni.
Monic siedziała w łazience czterdzieści minut, gdy skończyła ja szybko wzięłam prysznic i od razu położyłam się do łóżka nagle odczuwając wielkie zmęczenie, jak po jakimś maratonie. Nie wiedząc nawet kiedy, po prostu usnęłam.

Gdy dotarłem do gabinetu Mcnill wszyscy nauczyciele już tam byli, nawet mentorka Monic została wezwana.
- Po co to nagłe zebranie kadry? – spytałem lekko rozdrażniony, że przerwano mi sen.
Wszystkie pary oczu nagle zwróciły się w moją stronę, zdążyłem zauważyć, że nie tylko mnie wyrwali z łóżka.
- Musimy porozmawiać o tym, co stało się dzisiaj na ceremonii. – odpowiedziała dyrektorka, skupiając na sobie uwagę zebranych. – Jeszcze nie widziałam, aby podczas wyboru żywiołów coś takiego miało miejsce. Moc wszystkich otoczyła Inez w jednym momencie, uświadamiając nam z czym mamy do czynienia, a jest to o wiele większa moc niż przypuszczaliśmy.
Zmierzwiłem włosy ręką.
- Ale to niczego nie zmienia, nie możemy nic zrobić, dopóki nie nauczymy jej podstawowych umiejętności.- mówiłem rzeczowym tonem.
- Peter ma rację. Ona sama musi odkryć, do czego jest zdolna. – wtrąciła Linna.
- W pełni się z wami zgadzam , dlatego w miarę możliwości starajcie się jej jak najdokładniej tłumaczyć rzeczy, które waszym zdaniem są najbardziej istotne. Możecie się rozejść, ale Peterze ty zostań jeszcze chwilę.
Reszta zaspanych nauczycieli wyszła, zostawiając nas samych.
- Peterze postanowiłam, że będziesz miał z Inez częściej lekcje indywidualne, aby jak najszybciej nauczyć ją przede wszystkim obrony, nie zawsze będziemy wstanie ją ochronić, więc będzie musiała wiedzieć, co robić, na wszelki wypadek.
- Mnie to bez różnicy tylko nie wiem, jak ona na to zareaguje, my niezbyt się dogadujemy.
- Jakoś mnie to nie dziwi.
Na jej słowa uniosłem brew pytająco.
- Czy to miała być jakaś aluzja? – spytałem kpiąco.
- Nie ważne, to wszystko na razie, możesz już iść i proszę cię nie zamęcz fizycznie, ale także psychicznie tej dziewczyny, ona jest naszą ostatnią deską ratunku.
- Niczego nie obiecuję. – rzuciłem posyłając jej złośliwy uśmiech, po czym teleportowałem się, aby znów móc położyć  się do łóżka.

Obudziłam się lekko zdezorientowana, dopiero po kilku sekundach doszło do mnie, gdzie jestem i spokojna zerwałam się z łóżka, aby zająć się poranną toaletą. Monic jeszcze spała, więc poranną toaletę wykonywałam najciszej, jak się dało, aby jej nie zbudzić, jednak przez przypadek zrzuciłam kosmetyczkę na podłogę, przez co narobiłam hałasu. Pozbierałam szybko kosmetyki i wyszłam z łazienki natykając się na zaspaną Monic, której włosy sterczały w każdą możliwą  stronę.
- Przepraszam, nie chciałam cię zbudzić. – powiedziałam, przepuszczając ją.
- Nie ma sprawy i tak miałam wstawać. – powiedziała ziewając, po czym zamknęła drzwi łazienki.
Wróciłam do sypialni i ubrałam, jak zawsze, długie spodnie do tego koszulkę z długim rękawem, czarną z pięknym koronkowym zdobieniem ciągnącym się od połowy pleców. Włosy zostawiłam rozpuszczone tak, aby spływały na ramiona, a delikatnym makijażem podkreśliłam oczy i usta. Gotowa przeszłam do salonu, gdzie również po chwili zjawiła się już ogarnięta Monic.
- Wiesz może, którędy idzie się na śniadanie? – spytałam, słysząc kroki na korytarzu.
- Nie wiem, ale to proste pójdziemy za tłumem. – odpowiedziała i wyszłyśmy z pokoju, wtapiając się w tłum innych zmierzających na posiłek.
  Zeszliśmy na dół przechodząc przez owalne pomieszczenie, po czym skierowane tłumem szłyśmy wąskim korytarzem, który doprowadził nas do olbrzymich drzwi. Rozwarły się one przed nami, wpuszczając  do ogromnej jadalni.
     Coraz bardziej zadziwiało mnie to miejsce, w jednej chwili czujesz się tu, jak w jakimś zamku, bądź krypcie, a w drugiej, tak jak teraz, patrzysz na stołówkę wprost wyjętą z amerykańskiej szkoły. Okrągłe stoliki mają odcienie granatu, a jeden mieści pięć osób. Na każdej ścianie jest pełno okien, dzięki czemu naturalne światło rozświetla ściany w barwie bardzo jasnego i wyblakłego błękitu. Na drugim końcu, naprzeciw drzwi, znajduje się ogromny szwedzki stół z przeróżnymi potrawami, a pod sufitem oczywiście żyrandole z ogniem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wszystkie oczy zwrócone są na nas. Każdy przyglądał się nam z zaciekawieniem, jednak gdy razem z Monic podeszłyśmy, aby wybrać coś na śniadanie usłyszałam jak ktoś szepcze.
- To ona, wczoraj ponoć stało się coś bardzo ciekawego na ceremonii. – powiedziała rudowłosa dziewczyna do jakiejś mulatki z dredami siedzącej obok.
  Zrezygnowana już całkowicie straciłam apetyt, ale musiałam coś zjeść , bo na zajęcia z Peterem muszę mieć dużo siły. Nałożyłam na talerz trochę sałatki owocowej, miseczkę z budyniem i kawę w kubku, po czym usiadłam przy jednym z wolnych stolików, czując na sobie spojrzenia ludzi. Po minucie dołączyła do mnie Monic, której taca była wyładowana talerzami z dość dużą ilością jedzenia. Wzięła widelec i z apetytem pochłaniała swój posiłek.
- Gdzie ty to mieścisz? – spytałam zaskoczona, popijając łyk kawy.
- W żołądku, a co? – odpowiedziała, zdziwiona moim pytaniem.
- Nic, po prostu jestem zaskoczona , że masz taką obłędną figurę, a tyle jesz.
Uśmiechnęła się zadowolona.
- Moja droga- geny.
Miałam coś dodać, ale gdy rzuciłam spojrzenie  przez przypadek w bok, zauważyłam, że cały stolik dziewczyn z rocznika wyżej cały czas mi się przygląda,  gdy napotkały mój wzrok błyskawicznie odwróciły głowę, a ja ze złością wbiłam widelec w truskawkę w mojej sałatce.
- Co jest? – spytała zaniepokojona Monic, która już skończyła śniadanie.
- Wygląda na to ,że przez to, co wczoraj się stało, będę na języku każdej osoby w tej szkole. Czuję się, jak jakiś zwierzak w klatce, który jest wielkim fenomenem i najnowszą atrakcją. – odpowiedziałam jedząc, mimo iż wszystko straciło smak, nawet kawa, którą popijałam.
- Oj daj spokój, może są ciekawi jak wyglądają pierwszoroczniacy. Zobaczysz, w ciągu tygodnia wszystko będzie okay.
Do naszego stolika podszedł wysoki chłopak, na którego widok Monic pisnęła i rzuciła mu się w ramiona. Miał krótkie czarne włosy, a oczy brązowe, ale podobne do siostry, która teraz niemal dusiła go z radości.  Wyglądał na dobrze zbudowanego, co pokazywała koszulka opinająca biceps. Prosty nos, a usta cienkie, wykrzywione w uśmiechu ukazują proste zęby.
- Jak się ma moja siostrzyczka? – spytał okręcając ją dokoła,  czym zwrócił na nas uwagę większości osób, jakby za mało osób interesowało się nami.
- Cudownie, ta szkoła jak na razie strasznie mi się podoba, a sam wiesz, jakie mam podejście do nauki . – odpowiedziała, puszczając go i wracając na swoje miejsce.
- Aż zbyt dobrze, ale cieszę się. A kim jest twoja koleżanka? – spytał, przenosząc na mnie ciekawe spojrzenie brązowych oczu.
- Ach całkowicie zapomniałam, gdzie moje maniery. Tom poznaj proszę Inez Collins, moją współlokatorkę, Inez to jest Tom Lodres. – oficjalnym tonem przedstawiła nas sobie.
- Cześć, teraz kojarzę, to ty jesteś tą, o  której mówią od wczoraj.
- Tak to ja . – powiedziałam z przekąsem, dokańczając swój posiłek.
Chłopak zerknął na zegarek na swoim lewym nadgarstku.
- Wiecie co, musze już uciekać za chwilę są zajęcia, więc wam też radzę znikać. – powiedział, po czym po chwili już wyszedł z jadalni razem z grupką innych kolesi.
- Masz spoko brata. – powiedziałam, gdy odnosiłyśmy puste talerze.
- Wiem, jest moim najlepszym przyjacielem, chociaż z nim o chłopakach nie mogę mówić, bo od razu robi się zazdrosny jak mój tata , który cały czas ma mnie z małą dziewczynkę. – odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.
- Wiem coś o tym, mój tata zawsze, gdy przez przypadek usłyszał imię choćby jednego mojego kolegi, od razu chciał go przesłuchiwać niczym policjant. – zaśmiałam się, wspominając gdy raz w życiu przyprowadziłam chłopaka do domu, co skończyło się katastrofą, po czym już więcej nie zdecydowałam się na ten krok.
Opuściłyśmy stołówkę, wróciłyśmy do pokoju po książki na zajęcia i każda z nas udała się do innej Sali.  Ja miałam pierwszą lekcję  w sali nr 6, gdy do niej weszłam okazało się, że już prawie wszyscy są, więc czym prędzej zajęłam wolne miejsce koło jakiegoś chłopaka, którego włosy mają kolor jarząco zielony. Za naszymi plecami jakieś dziewczyny zaśmiały się, wskazując na jego włosy. Przewracając oczami postanowiłam zapoznać się z kimś nowym, kto odstaje od innych.
- Cześć jestem Inez Collins,a ty? – przedstawiłam się, posyłając mu uprzejmy uśmiech.
Chłopak oderwał się od czytanego podręcznika i przeniósł uwagę na mnie.
  Jego niemalże złociste oczy idealnie pasowały do koloru włosów, małe pełne usta teraz wygięły się w nieśmiałym uśmiechu, ma trochę duży nos, ale to mu nie odbiera atrakcyjności. Styl, w jakim są jego ubrania zaskoczył mnie, spodziewałam się czegoś szalonego, a okazało się, że mam do czynienia z niepewnym siebie metalowcem, którego glany sięgały łydki, spodnie czarne mają poszarpane dziury, a koszulka z obciętymi rękawami pokazywała, że nie jest chucherkiem. Nie zdziwiło mnie już nawet to, gdy zobaczyłam, że w jednym uchu ma tunel  10 mm, a w drugim trzy kolczyki.
- Nazywam się Timothy Jonson. – odpowiedział, a w jego oczach błysnęło. – Teraz już wiem skąd kojarzę twoje imię, słyszałem wczoraj jak jacyś trzecioklasiści mówili o tobie.
Po jego słowach uśmiech zniknął z mojej twarzy, zauważył to i od razu się zreflektował.
- Nie martw się, ja nie mam w zwyczaju oceniać kogoś, zwłaszcza jeśli zrobił coś, czego sam nie był świadom . Tym bardziej , że ty nie oceniłaś mnie po wyglądzie tylko usiadłaś ze mną po mimo zielonych włosów i podjęłaś rozmowę, pierwszy raz się z tym spotkałem. – powiedział, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
- Ja nie oceniam książki po okładce, tak jak większość dziewczyn tutaj. – mówiąc, wzrokiem wskazałam na dwie blondynki siedzące za nami.
- I dobrze, skoro tak to powiedz mi, władasz tylko ogniem, prawda? – spytał już całkowicie rozluźniony.
- Nie do końca, pewnie już wiesz, co się wczoraj wydarzyło. – mówiłam, a on kiwnął głową na tak. – W związku z czym panuję nad każdym żywiołem, ale najbardziej nad światłem, w dodatku mam małą umiejętność lewitacji.
Tim przez chwilę nic nie mówił, widziałam, że jest bardzo zaskoczony moimi słowami. Zamierzał właśnie coś wydusić, ale niestety do klasy wpadł nauczyciel, przerywając rozmowę nie tylko naszą.
 - Witajcie moi drodzy na pierwszych zajęciach z władania ogniem . Ja nazywam się profesor Ian Mcgregor  i nauczę was, jak używać ognia w różnych sytuacjach, jednak za nim cokolwiek zrobimy musicie zapoznać się z zasadami panującymi tu .- zaczął mówić mężczyzna w średnim wieku.
   Może mieć z jakieś pięćdziesiąt cztery lata, a jego włosy są niemalże białe, związane w kucyk , który swobodnie zwisa na plecach. Niebieskie oczy mocno kontrastują z opaloną twarzą, a małe usta są wygięte w uśmiechu, co sprawia, że tworzą mu się na twarzy wesołe zmarszczki. Średni wzrost nadaje jego sylwetce masywniejszy wygląd. Ma coś takiego w sobie, że aż ma się ochotę go przytulić.
   Gdy on tłumaczył zasady, ja rozejrzałam się  po pomieszczeniu. Tu powrócił znów wygląd jaskini, oczywiście oświetlony mnóstwem światła wpadającego przez trzy ogromne okna po przeciwnej stronie . Pod sufitem, prócz lamp, wisiały małe gobeliny ze znakiem ognia, takie same jak w Komnacie Żywiołów. Ławki stały w jednym miejscu, a biurko nauczyciela pod tablicą, czyli  nic niezwykłego nie było.
  Przez następne lekcje każdy nauczyciel mówił to samo, jak mamy się zachowywać i czego nie możemy robić . Wygląd każdej klas był taki sam, jedynie zmieniały się barwy gobelinów, a w klasie do uzdrawiania na półkach przy oknach stały jakieś słoiki z przeróżnymi ziołami , zwierzętami w formalinie i innymi, których nie rozpoznałam.
    Nauczycielką od powietrza była pani Eve Smith, która nie ma jeszcze trzydziestki na karku, a przynajmniej tak wygląda. Jej rude włosy były związane w warkocz, którego końcówka sięgała kości ogonowej. Ubrana była dość dziwnie, długa spódnica do ziemi nie pozwalała ocenić jej sylwetki, a koszula z lekko bufiastymi rękawami  całkowicie chowała jej biust. Szare oczy przyglądały się każdemu z uwagą,  a pełne usta nie wyrażały żadnej emocji.
   Za to nauczyciel uzdrawiania to totalny odmieniec. Jego półdługie włosy mają chyba trzy kolory, na  pewno jest to ciemny fiolet , jasny niebieski i czarny, jeśli był tam jakiś jeszcze  to nie byłabym zdziwiona .  Profesor Ethan Dreenwood od razu podbił moje serce swoim ciepłem  i wspaniałym poczuciem humoru . Jego błyszczące  czarne oczy spoglądały na nas przyjaźnie, a małe wydatne usta cały czas uśmiechały się wesoło. Z jego lekcji wyszłam rozweselona tak bardzo, że na chwilę zapomniałam o tym, iż teraz czekają mnie trzy godziny z Peterem. Przypomniała mi o tym Monic kiedy minęłyśmy się na korytarzu.
- I jak tam zajęcia? – spytała wesoło, poprawiając zabłąkany kosmyk z czoła.
- Jak na razie najlepszym nauczycielem według mnie jest pan Dreenwood, ten facet po prostu wymiata.- odpowiedziałam wesoło.
- No to super, babka z historii uzdrawiania też jest spoko, tylko mogłaby nie być taka sztywna. Lekki stresik przed spotkaniem z panem Lavonem?  - spytała cicho.
Dobry humor od razu mi prysł.
- Całkowicie zapomniałam, że teraz mam z nim aż trzy godziny. Ty byłaś u niego przed chwilą i jak?
Monic uśmiechnęła się i rozmarzonym głosem zaczęła mówić.
- Przez cały czas go nie słuchałam  tak samo jak reszta dziewczyn. Patrzyłam tylko na jego twarz, albo gdy się obracał to na cholernie zgrabny tyłek, w dodatku ten jego głos taki hipnotyzujący, dziewczyno nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę tych indywidualnych zajęć. – westchnęła.
Zamachałam jej dłonią przed oczami, aby sprawdzić, czy wszystko okay, gdy zapatrzyła się w przestrzeń tym cielęcym wzrokiem.
- Halo, ziemia do Monic. – zawołałam, po czym klasnęłam w dłonie, a dziewczyna wróciła do rzeczywistości.
- Przepraszam, dobra widzę, że i tak cię nie przekonam, więc spotkamy się na kolacji w stołówce. Do zobaczenia. – powiedziała i znikła w tłumie.
Kręcąc głową z niedowierzaniem odnalazłam salę numer 16 i weszłam do środka. Pierwszym, co mnie zaskoczyło, był widok zajętych pierwszych ławek. Zazwyczaj każdy siadał jak najdalej, tym razem wszystkie dziewczyny siedzą w dwóch pierwszych rzędach, a nieszczęśliwi  chłopcy zajęli tyły.  Mnie zostało siąść w środkowym rzędzie, gdzie została wolna ławka przy kamiennej ścianie.
 Drugim był wystrój pomieszczenia, o dziwo różnił się od reszty sal, które dane mi było poznać. Oczywiście wiszą w niej gobeliny pod sufitem, ale reszta się nie zgadza. Tu zamiast nierównych ścian, niczym w jaskini, są idealnie wygładzone kamienie w odcieniu szarego, który odbija światło padające z dwóch okien, co powoduje, że w niektórych miejscach powstały cienie, przyjemnie zaciemniając klasę. Pod jedną ze ścian stoi szafa ze szklanymi drzwiami, a w niej kilka starych części zbroi, jak i narzędzia do czyszczenia mieczy. Kilka skompletowanych  w całości i złożonych zbroi stoi w rogach pomieszczenia. Całość idealnie się ze sobą komponowała, no może prócz biurka, które stoi przy tablicy zagracone tonem papierzysk. 
  Przeglądałam właśnie podręcznik od uzdrawiania, bo mi się nudziło, gdy do sali wpadł zdyszany Tim, który usiadł ze mną, na co się ucieszyłam, bo przynajmniej będzie z kim pogadać.
- Spóźniłem się? – spytał zdyszany, co oznaczało, że biegł tu na złamanie karku.
- Nie, ja sama przyszłam przed chwilą. – odpowiedziałam.
- A tym co się stało, że nagle zachciało im się tak pilnie uczyć? – spytał, spoglądając na podekscytowaną grupkę dziewczyn w pierwszych ławkach.
  Miałam mu właśnie odpowiedzieć, jednak nie było to już konieczne, bo nagle po środku klasy pojawił się Peter i Tim od razu podłapał, w czym rzecz. Oczywiście wszystkie dziewczyny pisnęły, ale potem uśmiechały się , jakby zobaczyły ósmy cud świata. A on, jak zawsze nie nagannie ubrany, uśmiechał się zadowolony z siebie.
- To teraz już  łapię,  to nagłe nawrócenie się.- szepnął mi do ucha, a ja prawie się roześmiałam, musiałam zakryć usta dłonią, aby nie wybuchnąć.
- Witajcie na zajęciach z obrony i nauki walki na miecze. Na moich lekcjach nauczycie się wszystkiego, co potrzebne, abyście przynajmniej  potrafili się obronić, nawet nie mówię o jakichkolwiek zdolnościach jeśli chodzi o walkę z przeciwnikiem,  ale pokażę wam, jak nie dać sobie uciąć łba. – mówił Peter i sięgnął po miecz. – W przeciwieństwie do moich kolegów nauczycieli, ja nie będę po raz kolejny tłumaczył wam, co wolno, a co nie, bo to nie jest przedszkole, a wy jesteście dorosłymi ludźmi . Jeśli któreś z was nie będzie stosowało się do moich poleceń dostanie szlaban na przykład na zmywanie naczyń w stołówce lub szorowanie mieczy szczoteczką do zębów.
  Dziewczyny przed nami wzdrygnęły się, a ja zastanawiałam się, co tu w ogóle robię.
- Kolejna sprawa to rada, abyście nie przychodzili na moje zajęcia w dobrych ciuchach, najlepiej zakładajcie na siebie ubrania do zniszczenia, aby nie było wam szkoda, gdy będziecie je wyrzucać. – powiedział Peter, a któraś z dziewczyn podniosła rękę do góry.
  Zaskoczony uśmiechnął się do czarnowłosej dziewczyny, która zarumieniła się i z trudem przemówiła.
- Dlaczego mamy się tak ubierać proszę pana? – rozległ się jej głos teraz jakby zniekształcony, bo strasznie piszczała.
- Ponieważ miecze w tej klasie są zaczarowane tak, że gdy będziecie walczyć między sobą, to ostrze nie przebije, ani nawet nie draśnie waszej skóry, ślad po jakimkolwiek nacięciu będzie widać po ubraniach. Dlatego panno Simons.- zwrócił się do dziewczyny z blond kucykiem. – Radziłbym ubrać inną bluzkę na następne zajęcia.
Dziewczyna zarumieniła się po same uszy, bo teraz zauważyłam, że dekolt jej koszulki jest tak wielki, iż prawie wychodzi z niej stanik. Z lekka znudzona spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie, jeszcze piętnaście minut i potem będę z nim sama. Z tą myślą poczułam się fatalnie, co prawda teraz przynajmniej nie muszę słuchać jego obelg na temat mojej osoby, bo jest zajęty owijaniem sobie wokół palca innych dziewczyn. Spojrzałam na Tima, jest chyba jeszcze bardziej znudzony niż ja, podchwycił mój wzrok i posłał mi delikatny uśmiech, ja również się uśmiechnęłam, po czym z powrotem przeniosłam wzrok na Petera.
- Na najbliższej lekcji dostaniecie miecze, a ja pokażę wam, jak prawidłowo je trzymać, bo jeśli tego się nie nauczycie,  to od razu wyrzucą wam go z dłoni. Ta sala przystosowana jest tak ,że użycie jakiegokolwiek żywiołu nie wyrządzi szkód, ale mimo tego nie próbujcie tu nic kombinować, co nie  jest związane z walką na miecze. Każda… - nie dokończył bo rozległ się dzwonek, najszybciej salę opuścili chłopcy.
- Gdzie masz teraz lekcje?- spytał zielonowłosy zabierając swoje książki z ławki.
- Tutaj- dwie godziny, ale spotkamy się na obiedzie, co? Możesz dosiąść się do mnie i mojej współlokatorki. – zaproponowałam wsadzając ręce do tylnich kieszeni spodni.
Twarz chłopaka rozpromieniła się.
- Serio?! Super, to widzimy się na stołówce. – rzucił i wyszedł z klasy, zostawiając mnie samą z tym bubkiem.
Dopiero gdy spojrzałam w stronę jego biurka, zauważyłam, że przysiadł na nim i z uniesioną brwią przygląda mi się.
- O co chodzi proszę pana? – spytałam.
- O nic, po prostu zdziwiłem się, że ktoś taki jak ty będzie się chciał zadawać z takim odmieńcem jak Timothy. Myślałem, że będziesz chciała być tą popularną. – odpowiedział drwiącym tonem.
Zanim odpowiedziałam, odetchnęłam głęboko, bo znów skoczyło mi ciśnienie.
- Niestety myli się pan, ja w odróżnieniu od dziewczyn, które tylko na tym się skupiają, nie mam zamiaru być żadną popularną. – powiedziałam krzyżując ręce na piersi.
- Dobrze, skoro tak twierdzisz. – powiedział rzucając mi złośliwy uśmiech. –  Teraz mam dla ciebie cudowną wiadomość. Po wczorajszym pokazie na ceremonii dyrektorka postanowiła,że będziesz miała ze mną dodatkowe zajęcia codziennie  wieczorem. Powiedziałem jej, że będziesz tą informacją równie zachwycona co ja.
Myślałam, iż to jakiś głupi żart z jego strony, jednak sądząc po tej krzywej minie chyba jednak to wszystko na poważnie. Zobaczył moją zrezygnowaną minę i wstał z biurka podchodząc do stojaka z mieczami. Wziął dwa do ręki, jeden zostawił sobie, a drugi podał mi.
  Był lżejszy niż się spodziewałam. Jego zimna srebrna rękojeść wpasowała się w moją dłoń, a ostrze lśniło w słońcu.
- Zaczniemy od podstaw, najważniejsze, jak dziś wspomniałem jest trzymanie. – zaczął mówić podszedł do mnie i sprawdził, widziałam jak na jego twarzy pojawia się zaskoczenie, jednak po chwili znów miał ten swój obojętny wyraz. – Jak na pierwszy chwyt całkiem udolnie, teraz postawa . Musisz mocno trzymać się na nogach, ale też nie jak przymurowana do podłogi . Masz być przygotowana, w każdej chwili, na atak. – powiedział i w tym samym momencie zamachnął się na mnie mieczem.
   W ostatniej chwili się schyliłam, jeszcze sekunda, a zostałabym bez głowy.
- Co to miało być! – krzyknęłam dotykając karku.
Prychnął, widząc moją rozwścieczoną minę.
- Chciałem sprawdzić, czy masz refleks, aby zobaczyć,nad czym będę musiał pracować najbardziej. No i tak jak się spodziewałem, jesteś równie szybka, co żółw.
- Prawie odciął mi pan głowę tylko po to, aby sprawdzić mój refleks?!
- Właśnie przed chwilą to powiedziałem. – oznajmił zadowolony z siebie.
Wszystko się we mnie gotowało.
- Pan jest nienormalny, prędzej stracę życie niż czegokolwiek się nauczę! – krzyknęłam wściekła, zaciskając rękę coraz mocniej na rękojeści.
- Nie zapominaj z kim rozmawiasz!
- Nie obchodzi mnie to teraz! Jeśli mnie pan nie przeprosi, to idę z tym do dyrektorki!
- Nie mam za co przepraszać, więc śmiało możesz iść, jak chcesz to jeszcze cię tam zaprowadzę!
Rzuciłam miecz na podłogę, przez co rozległ się hałas.
- Dobrze, w takim razie proszę mnie tam zaprowadzić!
- Proszę bardzo! – krzyknął i opuściliśmy oboje nabuzowani salę.
  Szybkim krokiem przeszliśmy kilkoma korytarzami, aby po chwili zatrzymać się przed mahoniowymi drzwiami do gabinetu . Nawet na niego nie spoglądając zapukałam i od razu weszłam, zbyt zła aby przejmować się dobrymi manierami.
   Pokój był jasny, skąpany w odcieniach kawy z mlekiem, pomieszanymi z ciemnym brązem mebli i podłogi. Olbrzymie okno dawało widok na piękny ogród, a ogień w żyrandolu rzucał cień na sufit. Wszystko urządzone praktycznie i z gustem.
  Na fotelu przy biurku siedziała pani Mcnill czytając jakieś papiery, gdy zamknęły się za nami drzwi z hukiem, podniosła zaskoczone spojrzenie z nad kartek.
- O co chodzi? – spytała podnosząc się z miejsca.
- Proszę pani dłużej tego nie wytrzymam, ten facet prawie mnie zabił!
- To nieprawda, nie moja wina , że jest nieudolna i ma słaby refleks!
- Ja jestem nieudolna?! To pan jest szurnięty!
- Zważaj na słowa, bo źle się to dla ciebie skończy!
- Nic gorszego niż lekcje z panem chyba nie może mnie spotkać!
  Pani Mcnill stała tak i przyglądała się tej kłócącej się dwójce. Powinna od razu ich uspokoić, ale szczerze bawiła ją ta sytuacja. Między nimi można teraz nie tylko wyczuć złość, ale też i dziwne napięcie unoszące się w powietrzu. Pierwszy raz spotkała się z tym, że jakaś uczennica nie uległa czarowi Petera i jeszcze potrafi się z nim kłócić . Chwilę tak jeszcze ich słuchała, jednak gdy z dłoni Inez zaczęło wydobywać się światło musiała interweniować.
- SPOKÓJ! – rozległ się donośny głos dyrektorki, co od razu przywołało mnie do porządku. Kilka razy odetchnęłam głęboko i zacisnęłam dłonie w pięści, aby pozbyć się blasku. 
- A teraz na spokojnie wyjaśnijcie mi, o co chodzi. – powiedziała Pani Mcnill, uśmiechając się delikatnie.
- Pani dyrektor kilka minut temu na zajęciach pan Lavon zaczął prowadzić ze mną lekcje indywidualną. Wszystko było w porządku, kiedy nagle zamachnął się na mnie mieczem, przez co ledwo  uniknęłam śmierci, a gdy poprosiłam, aby mnie przeprosił odmówił, więc przyszłam tutaj. – wytłumaczyłam.
Peter prychnął usłyszawszy to, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Mój drogi, czy to prawda? – spytała dyrektorka, kierując ciekawy wzrok na mężczyznę.
- Ona przesadza, przecież nie zrobił bym jej krzywdy, po prostu jest przewrażliwiona. Choć jeśli tak ma to wyglądać, to chyba poważnie zastanowię się nad jakimś małym wypadkiem przy pracy. – odpowiedział obojętnym tonem.
- Co takiego?! – zawołałam oburzona jego tłumaczeniem.
- Inez dziecko spokojnie, Peter wie, że nie może ci nic zrobić, bo wtedy będzie miał tutaj do czynienia z każdym z nauczycieli, w tym ze mną. Dlatego proszę was dojdźcie do porozumienia i spróbujcie się nie pozabijać. Peterze chyba należą się dziewczynie przeprosiny, nieprawdaż?
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, jednak ustąpił.
- Przepraszam. – rzucił niechętnie, krzywiąc się tak, jakby zjadł kilogram cytryn.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że wyszło na moje.
- Jeśli to już wszystko, to wracajcie do klasy, a ja powrócę do przerwanego mi zajęcia. – powiedziała, ponownie zajmując się czytaniem sterty dokumentów.
Opuściliśmy gabinet, a do sali wracaliśmy w kompletnej ciszy obrażeni na siebie niczym sześcioletnie dzieci. Kiedy znaleźliśmy się w środku od razu podeszłam do miejsca, w którym ostatnio stałam i podniosła rzucony miecz z podłogi. Delikatnie przejechałam palcem po zimnym ostrzu, po czym niepewnie odwróciłam się w stronę Petera, który również miał swój miecz w dłoni.
- Nie łudź się, że po wizycie w gabinecie dyrekcji moje zachowanie wobec ciebie zmieni się. A teraz zajmijmy się lekcją, bo chcę mieć to jak najszybciej za sobą. – oznajmił i zabraliśmy się do ćwiczeń.
  On mi wszystko tłumaczył i pokazywał, a ja powtarzałam po nim. Szło mi całkiem nieźle, z każdym kolejnym ruchem coraz pewniej trzymałam miecz, a płynne uniki jeszcze bardziej ułatwiały mi zachować odpowiednią postawę ciała. Nie odzywaliśmy się do siebie, jedynie Peter od czasu do czasu coś tłumaczył, czy mówił jak nie powinno się robić niektórych rzeczy. Po dwóch godzinach z nim jestem tak obolała i zmęczona, że mogłabym położyć się nawet teraz na tej zimnej, kamiennej podłodze i zdrzemnąć się choć chwilę.
- Na dzisiaj koniec. – powiedział, odbierając ode mnie miecz. – Jutro widzę cię tu po kolacji, tylko nie spóźnij się. 
Bez słowa, nawet się nie oglądając, wyszłam z tej przeklętej Sali, aby jak najszybciej znaleźć się w stołówce, gdzie, jak się okazało przy stole, czekała na mnie Monic oczywiście z masą jedzenia. Podeszłam szybko do bufetu nałożyłam jakiś makaron z sosem chyba szpinakowym, po czym z błogim uśmiechem klapnęłam na krzesło. Rozejrzałam się po jadalni, teraz już mniej ludzi mi się przyglądało zauważyłam idącego w naszą stronę Tima, który dosiadł się do nas z uśmiechem.
- Timothy to jest Monic, Monic to Timothy, który siedzi ze mną w ławce na dwóch przedmiotach. – dokonałam  prezentacji, po czym rzuciłam się łapczywie na jedzenie.
- Miło mi, fajny masz kolor włosów. – powiedziała Monic, uśmiechając się do niego filuternie.
- Dzięki ty też masz całkiem fajne. – powiedział chłopak grzebiąc widelcem w sałatce na swoim talerzu.

 

 

 

 

 

Rozdział trzeci 


Staliśmy przed czarną, żelazną bramą jakiegoś dworku z dwoma  nowoczesnymi budynkami po dwóch przeciwnych stronach. Dworek  miał dach z czerwonej cegły, a ściany białe. Przy wielkich dębowych drzwiach, które naprawdę są ogromne stoją po dwie kolumny, z każdej strony, obie tego samego koloru, wyglądają na stare. Natomiast dwa oddzielne budynki są w przeciwieństwie do dworku bardzo nowoczesne.  Mają pełno okien w równych odstępach od siebie, na parterze jak i na piętrze. Kolor ich ścian jest prawie taki sam jak dworku, a pochyły dach ma ciemny odcień czerwieni. Wszystko mocno odcinało się na tle las, który swoim ogromem otaczał dookoła budynki, które za to są dodatkowo oddzielone od niego wysokim, ceglanym murem.  Jest tu bardzo cicho, tylko z lasu dochodzą nas dźwięki zwierząt tam zamieszkujących. Mimo tego, że jestem w tym miejscu pierwszy raz, to czuje się tu bardzo  bezpiecznie, jest tu jakaś magia, która nadaje temu miejscu uroku i uczucia słodkiej tajemnicy, która skrywa się za tymi murami.
- Gdzie jesteśmy? – spytałam odwracając się  w stronę Petera, który cierpliwie czekał aż skończę oglądać.
- To jest właśnie szkoła Petrentis.
- Nie spodziewałam się, że to miejsce będzie takie niezwykłe.
- Tak ma w sobie pewien urok, ale przyzwyczaisz się.
- Mam nadzieję. – powiedziałam uśmiechając się delikatnie.
- Dobra, koniec tych pogaduszek, bo nie chce mi się tu stracić całego dnia na podziwianiu murów, które znam na pamięć. Musisz się jeszcze rozpakować, poznać swoją współlokatorkę i wiele innych rzeczy, najważniejsze jest jednak to, że dziś odbywa się oficjalne powitanie pierwszoroczniaków. – powiedział, wziął moją walizkę, która do tej pory stała na ziemi obok jego nogi  i otworzył bramę wprowadzając mnie na dziedziniec.
- Będę miała współlokatorkę? – spytałam, bez problemu dotrzymując mu kroku, mimo iż jego długie nogi stawiały duże kroki, bo jest on nie wątpliwie wysokim facetem.
- A co myślałaś, że będziesz miała własną sypialnię? – odpowiedział pytaniem, z kpiną w głosie.
- Nie, nie myślałam tak.
Stanęliśmy przed drzwiami. Peter wyciągnął prawą dłoń i dotknął drzwi, szepcząc przy tym w nie znanym mi języku słowa. Po chwili drzwi otworzyły się. Weszliśmy, a one zatrzasnęły się z delikatnym hukiem.
- Jak pan to zrobił?- spytałam, gdy prowadził mnie przez korytarz pełen wiszących gobelinów.
- Normalnie, chyba nie myślisz, że drzwi są otwarte cały czas, zwłaszcza gdy Sonetra poluje na białych czarodziei. – odpowiedział skręcając w kolejny, tym razem większy, korytarz, który doprowadził nas do dużego pomieszczenia.
Całe pomieszczenie jest zrobione na kształt owalu. Wnętrze jest jasne, a światło dzienne wpływa do środka przez trzy wielkie okna, przez które można zobaczyć przecudowny ogród, pełen roślin. Ściany są tutaj zrobione z kamienia w szarych odcieniach, który sprawia, iż czujmy  się tu, jak w jaskini. Nie wiem jakim cudem, ale ze ściany leją się małe wodospady, które znikają gdzieś w głębi podłogi, która jest zrobiona z ciemnego drewna. Pod sufitem zawieszony jest żyrandol, w którym zamiast palących się żarówek jest jeden dość spory płomień ognia. Przy oknach stały przepiękne kwiaty w donicach, dodając temu miejscu świeżości. Całe wnętrze prawdopodobnie odnosi się do czterech żywiołów. Znajdują się tu również po obydwóch stronach ścian marmurowe schody, lekko kręcone, prowadzące na piętro.
Peter chrząknął, okazało się, że stoję jak wryta z szeroko otwartymi ustami.
- Czy możemy iść dalej? – spytał unosząc jedną brew.
- Tak, to pomieszczenie jest symbolem czterech żywiołów prawda?
- Cóż za błyskotliwość, jak na to wpadłaś? – spytał i skierował się na schody ze złośliwym uśmiechem.
- Nie musi pan być wredny.- stwierdziłam i podążyłam za nim na piętro.
- Wcale nie jestem wredny.
Nie powiedziałam nic, bo nie ma sensu rozmawiać z tym facetem, który myśli, że wie wszystko lepiej od innych. Zauważył, iż się nie odzywam i jeszcze bardziej był z siebie zadowolony, a mnie szlak trafiał.
Żadne z nas się więcej nie odzywało. Peter prowadził mnie teraz kolejnym korytarzem jednak tym razem znajdowaliśmy się w jednym z nowoczesnych budynków. Okna są duże więc jest tu sporo światła. Ściany tutaj również są pokryte czymś na kształt kamieni tylko tym razem są to idealnie wycięte kafle, takie same również znajdują się na podłodze, co sprawia, iż na zewnątrz wszystko wyglądało jak zwykłe budynki jednak w środku  są zrobione niczym grota albo zamek. Tutaj również wiszą gdzie nie gdzie gobeliny różnych kolorów, herbów, jak i scen z nieznanych mi miejsc. W żyrandolach tak jak w owalnym pomieszczeniu na dole palił się ogień. Skręciliśmy w lewo i znaleźliśmy się w korytarzu, w którym po prawej i po lewej stronie znajdowały się drzwi z numerami. Zaczynały się od numeru 112, a kończyły na nie wiadomo  którym. My zatrzymaliśmy się przed pokojem 116.
- To jest twój pokój. – powiedział i otwierając drzwi wpuścił mnie przodem do środka.
  Spodziewałam się małej klitki z dwoma łóżkami, ale to, co zobaczyłam miło mnie zaskoczyło.  Stałam w przyjemnym saloniku o błękitnych ścianach z dopasowanym kompletem mebli w odcieniach ciemnego brązu. Stoją tam również dwie sofy w kolorze czerni, a pomiędzy nimi jest mini stoliczek na kawę. Zajrzałam do pierwszych drzwi po mojej prawej stronie i weszłam do łazienki w odcieniu kremowym z dużym prysznicem, umywalką nad, którą wisi duże lustro. Zachwycona przeszłam do kolejnych drzwi, za  którymi z kolei znajduje się sypialnia. Najbardziej to właśnie ona mi się spodobała. W kolorze fioletu ze złotymi wzorami kwiatów na ścianie. Wielkie, z rzeźbionymi nogami łóżko zajmowało prawie całą przestrzeń, a na nim narzuta w kolorze lawendy. Obok niego stała mała etażerka. Najbardziej ucieszył mnie baldachim nad łóżkiem. W lewym rogu stoi sporych rozmiarów, z ciemnego drewna szafa, również z rzeźbieniami, a w prawym stoi biurko z tego samego drewna. A pod sufitem oczywiście również żyrandol z ogniem. W tym pomieszczeniu jest tylko jedno okno, co sprawia, iż jest ono cudownie zaciemnione.
- Wow  – wykrztusiłam, bo tylko tyle byłam w stanie z siebie wyrzucić.
 - Nie stać cię na bardziej rozwiniętą wypowiedź? – spytał, i prychnął gdy mu nie odpowiedziałam.
Zamiast wdawać się z nim w głupią dyskusje podeszłam do łóżka i dotknęłam materaca, który jest bardzo sprężysty. Wiem, że cały czas głupio się uśmiecham jakbym właśnie zobaczyła świętego Mikołaja, ale nic na to nie poradzę ta sypialnia została zrobiona tak, jakby ktoś wiedział jakie połączenia lubię, ktokolwiek to robił, jest geniuszem. Otrząsnęłam się i wróciłam do rzeczywistości dopiero, gdy usłyszałam huk. Zaskoczona spojrzałam w stronę Petera, który specjalnie upuścił moją walizkę, aby ta głośno przywołała mnie do porządku.
- Czemu rzucił pan moją walizką?! – spytałam zła podnosząc ją i rzucając ją na łóżko.
- Jakoś musiałem przypomnieć ci, że nie jesteś tu sama. Poza tym nie rzuciłem jej, tylko zbyt głośno odstawiłem na podłogę. - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie. 
- A już było mi tak fajnie, kiedy wydawało mi się, że jestem sama - powiedziałam, słodkim głosikiem drocząc się z nim.
Zmrużył oczy tak, jakby chciał mnie zabić, ale nie zrobiło to na mnie zbytniego wrażenia.
- Nie zapominaj, z kim rozmawiasz  – wysyczał jadowicie.
Zaskoczona jego tonem uniosłam brew.
- To pan zaczął.
- To nie jest przedszkole Inez, tu nikt nie będzie się z tobą bawił, zwłaszcza ja.
Podeszłam do niego i hardo zajrzałam w te zielone oczy, mimo iż gdy wypowiedział moje imię tym swoim aksamitnym głosem przeszył mnie dreszcz.
- To niech mnie pan nie prowokuje, dobrze wiem, że robi pan wszystko, aby być dla mnie niemiłym. Chociaż nie wiem, dlaczego.
Zauważyłam, że zacisnął pięści.
- Dla nikogo nie jestem miły, ty nie będziesz wyjątkiem.
- Świetnie, przynajmniej wiem, iż nie muszę się przejmować pańskimi kąśliwymi uwagami. - powiedziałam i podeszłam do walizki, aby zacząć się rozpakowywać.
   Wyjęłam część rzeczy i nie zwracając na niego uwagi podeszłam do szafy i włożyłam na pierwszą półkę ubrania. Gdy skończyłam układać rzeczy do szafy. Postawiłam na biurku  laptopa, kilka zeszytów, pojemnik z kilkoma długopisami i inne drobiazgi. Jednak najważniejszą dla mnie rzecz ustawiłam na  półeczce przy łóżku, zdjęcie moje z rodzicami, oprawione w złotą ramkę w kształcie winnych latorośli. Przez chwilę przyglądałam się temu zdjęciu, ale gdy poczułam napływające łzy odstawiłam je i odetchnęłam głęboko uspokajając się. Odwróciłam się do Petera, który  dalej stał nonszalancko oparty o drzwi.
Uniósł brew pytająco zauważając, jak bardzo zmienił mi się nastrój.
  Nie wiem dlaczego dalej tam stałem i patrzyłem jak ona się rozpakowuje. Po prostu nie miałem ochoty nigdzie iść. Wymiana zdań między nami zaczyna mi się podobać, bo wiem, że ona nie będzie się przejmowała moimi uwagami,  co sprawia, że jest interesująco. Chciałem jej właśnie coś powiedzieć, ale gdy zobaczyłem wyraz jej oczu, w których krył się smutek, który ona nie udolnie próbowała ukryć uznałem, że dam sobie spokój.
  Czułam, że zaczynam tonąć w tych jego oczach więc odwróciłam spojrzenie i wpatrywałam się teraz w widok za oknem. Nie spodziewanie jednak zadałam pytanie, które mi się nasunęło.
- A właściwie czemu w szkole nie ma ani jednego ucznia?
- Ustaliliśmy z dyrektorką, że zostaniesz teleportowana do szkoły szybciej, aby Sonetra nie mogła nastawić na ciebie pułapki. A co boisz się, że zrobimy ci krzywdę? – odpowiedział, udając znudzonego całą sytuacją.
- Nie boje się, tylko po prostu zastanawiam się, czemu pan tu dalej jest, skoro zapewne ma pan dużo ważniejsze rzeczy do roboty niż siedzenie tu ze mną. A przepraszam - stanie. W końcu widać, iż jest pan znudzony.
- W sumie masz rację, pójdę już - powiedział, a ja spojrzałam na niego zaskoczona tym, że właśnie przyznał mi w czymś rację. - Jednak za nim wyjdę chce ci przekazać, iż za chwilę zjadą się tu wszyscy uczniowie. O godzinie osiemnastej wszyscy pierwszoroczni zejdą do owalnego pomieszczenia stamtąd poprowadzi was któryś z nauczycieli do sali żywiołów, aby dokonać uroczystego powitania. Po czym zostaną przydzieleni uczniom mentorzy. A teraz żegnam.
  Skończył mówić i po chwili już go nie było. Przez moment jeszcze patrzyłam w miejsce gdzie stał, po czym ległam na łóżko, zastanawiając się, co ja właściwie robię ze swoim życiem.
  Było gdzieś koło godziny drugiej, gdy usłyszałam hałas  na korytarzu i podekscytowane głosy dziewczyn. Zmierzałam do drzwi, gdy do pokoju z impetem wpadła jakaś niska dziewczyna z burzą kręconych, krótkich blond włosów. Jej duże orzechowe oczy rozglądały się po pokoju, a jej wąskie usta są ułożone w szerokim uśmiechu. Ma na sobie spodnie, które opinają jej zgrabne nogi i sweterek w kolorze ciemnej zieleni, który uwydatniał jej dość spory biust. Gdy skończyła podziwiać pokój tak, jak ja to robiłam ze trzy godziny temu zwróciła się do mnie.
- Cześć, ty zapewne jesteś Inez, moja współlokatorka. Ja nazywam się Monic Lodres. – powiedziała, uśmiechając się do mnie promiennie.
- Hej, miło mi, tak zgadza się jestem Inez Collins i wygląda na to, że będziemy razem mieszkać. – powiedziałam, uśmiechając się niepewnie.
- Którą sypialnię zajęłaś? – spytała biorąc swoją obszerną walizkę i podręczną torbę.
- Tę po prawej.
Skierowała się do drzwi po lewej stornie i otworzyła je,  po czym było słychać okrzyk radości. Zajrzałam do środka. Jej pokój jest urządzony tak samo jak mój, jednak ściany mają kolor jasno zielony, a meble trochę jaśniejszy odcień od moich. Choć sądząc po jej zachwyconym spojrzeniu jest równie zadowolona z wystroju, co ja.
- Będziemy się świetnie bawić zobaczysz. Mój brat, który właśnie będzie zaczynał trzeci rok, mówi, że ta szkoła nie jest taka zła, a nauczyciele dają się lubić  – mówiła i rozpakowywała swoje torby. – Właściwie to jaką masz moc? Bo ja jestem uzdrowicielką, a mój brat panuje nad ogniem.
- Ja panuję nad wszystkimi żywiołami, mam małą moc uzdrawiania, jak  również umiem sprawić, aby przedmioty lewitowały w powietrzu no i główną mocą jest moc światła.
Gdy skończyłam ona wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi ustami.
- No nie, to ty jesteś tą z przepowiedni, o której nie dawno zaczęli mówić. Myślałam, że to tylko kolejne bujdy, a jednak proszę stoisz prze de mną we własnej osobie. Tym bardziej cieszę się, że będziemy razem mieszkać, możesz mnie wiele nauczyć.
- Raczej nie za wiele mogę cię nauczyć, bo ja dowiedziałam się o tym wszystkim dopiero dwa tygodnie temu, w dzień moich osiemnastych urodzin. To raczej ty pokażesz mi ten zwariowany świat, o którym nie miałam pojęcia.
Monic uśmiechnęła się wyrozumiale i dzięki temu jestem pewna, że będziemy się dobrze dogadywać.
- Nie ma sprawy, choć przyznam, iż musiało być ci ciężko. Tak nagle w ciągu dwóch tygodni twoje życie zostało wywrócone o sto osiemdziesiąt stopni, a ty nie miałaś na to wpływu. Cieszę się, że będę mogła pokazać ci wszystko, co wiem, będzie to niezłe doświadczenie.
- Na pewno, wiesz że o osiemnastej mamy zejść do owalnego pomieszczenia, a potem zaprowadzą nas na oficjalne rozpoczęcie?
- Tak, wszystko nam powiedzieli - odpowiedziała, chowając do szafy rozpakowaną już walizkę. – Ciekawe, kto będzie moim mentorem. Chciałabym, aby to był pan Lavon,  ponoć jest niezłym ciachem.
Zaśmiałam się, a Monic spojrzała na mnie zdziwiona.
- Przepraszam, po prostu ja już poznałam pana Lavona i owszem jest on przystojny nawet bardzo, ale jest także złośliwy i denerwujący.
- Kiedy go poznałaś?
- Był kilka razy u mnie w domu, a dzisiaj teleportował mnie do szkoły.
- Ale farciara, zazdroszczę ci. Może być złośliwy, ale to nie wyklucza tego, że przynajmniej było by na co popatrzeć , bo takiego tyłeczka jaki on ma nie ma chyba żaden znany mi facet  – powiedziała wzdychając, a ja znów wybuchłam śmiechem, przez co ona spłonęła rumieńcem.
- Wybacz, ale sądzę, że zmienisz zdanie, gdy go poznasz. Choć przyznam, że tyłek ma niczego sobie.
- Jeszcze zobaczymy – stwierdziła i obie wybuchłyśmy śmiechem.
Rozsiadłyśmy się w salonie i przegadałyśmy ze dwie godziny. Monic opowiadała mi o swojej rodzinie. Jej mama również jest uzdrowicielką i leczy czarodziei w szpitalu, tata za to jest dyrektorem w firmie, która produkuje na skalę masową żaroodporne zbroje i miecze. Dowiedziałam się także, że zaopatruje naszą szkołę w broń. Ma także dwóch braci, jeden, Tom jest teraz w trzeciej klasie, a młodszy - Kevin chodzi do przedszkola takiego jak u zwykłych ludzi. Opowiadała mi także, jak odkryła w sobie moc uleczając prawie umierającego konia w stajni swojego wujka, gdy miała pięć lat. Śmiałyśmy się tak, jakbyśmy znały się już wiele lat, a nie raptem trzy godziny. W końcu jednak trzeba było przygotować się do uroczystości.
  Nie wiedziałam jak się ubrać, bo nikt nas nie poinformował o wymaganiach, co do stroju. Po dłuższym namyśle po prostu zmieniłam bluzkę na ramiączkach na czarną z długim rękawem. Poprawiłam trochę makijaż, na który składają się pomalowane na czarno rzęsy i usta machnięte błyszczykiem o smaku truskawek. Gotowa dołączyłam do Monic, która czekała na mnie na korytarzu, przez  który teraz przewijały się tabuny dziewcząt w różnym wieku.
- Nie zamykamy pokoju? – spytałam, podążając za nią w stronę schodów.
- Nie, bo prócz nas i nauczycieli nikt obcy bez naszej zgody nie może wejść  do środka  – odpowiedziała schodząc na dół.
Nie pytałam o nic więcej. Przyłączyłyśmy się do grupy dziewczyn, a obok nas stali chłopcy rozmawiając o czymś z zapałem. W owalnym pomieszczeniu robiło się coraz ciaśniej, ja i Monic byłyśmy zgniatane przez ludzi. Gwar rozmów odbijał się echem od ścian z kamienia, co sprawiało, że jest tu bardzo głośno.
- Proszę o ciszę! – rozległ się donośny głos kobiecy.
Wszyscy nagle zamilkli. Każdy wyciągał głowę, aby zobaczyć kto to jest, na szczęście ja jestem dość wysoka i udało mi się dojrzeć kobietę stojącą z przodu. Jej półdługie czarne włosy okalały okrągłą twarz, a szare oczy przeczesywały po nas wzrokiem, małe usta mocno zaciśnięte, co sprawiało iż wygląda trochę strasznie. Nie umiałam zbyt dobrze dojrzeć jej sylwetki, bo była za daleko jak i miała na sobie czarną szatę do ziemi z kapturem, która wyglądała poniekąd jak peleryna, tylko na swój sposób elegancka, ale obstawiam, że jest dobrze zbudowana.
  Wpatrywałam się w nią czekając aż coś powie, jednak ona nic nie powiedziała, tylko dała nam znak abyśmy poszli za nią. Tak też zrobiliśmy. Poprowadziła nas ciemnym korytarzem oświetlonym jedynie zapalonymi pochodniami. Nikt nie ośmielił się nawet pisnąć słówkiem, jej osoba roztaczała pewną aurę, która daje wyraźnie znak, aby z nią nie zadzierać. Kątem oka zauważyłam jak Monic ze zdenerwowania zaciska mocno pięść lewej dłoni. Chciałam jej właśnie dodać otuchy, gdy dotarliśmy do olbrzymich drzwi, które otworzyły się gwałtownie. Wpuściła nas do ogromnej groty, gdzie aż mi dech zaparło.
   Tu również palą się pochodnie, które nadają wszystkiemu mroczny wygląd. To pomieszczenie również ma kształt owalu, tylko już mniej idealnego. Na skalnych ścianach wisi sześć  gobelinów, które sięgają do samej kamiennej posadzki. Każdy z nich przedstawia inny żywioł. Pierwszym żywiołem jest ogień, którego gobelin jest krwisto czerwony, ze złotym wzorem płomienia. Na ziemi przy nim, jak i przy następnych gobelinach stoi coś podobnego do chrzcielnicy z pustą misą na szczycie z kryształu tak czystego, że można się bez problemu przejrzeć. Następnym żywiołem jest ziemia, której gobelin jest ciemno zielony, z złotym wzorem liścia klonu. Żywioł wody ma za to niebieski kolor, ze złotym wzorem fali wzburzonego morza, żywioł powietrza ma dopasowany kolor szary, ze złotym wzorem podmuchu wiatru. Przed ostatnim gobelinem jest gobelin umiejętności uzdrawiania, któremu nadano kolor  delikatnego fioletu. Jednak mnie najbardziej spodobał się ten ostatni, koloru nieskazitelnej bieli, ze złotym wzorem księżyca, a kryształowa misa po której widać, iż była nie używana od wielu lat, błyszczy bardziej niż wszystkie w całym pomieszczeniu. Na środku jaskini, bo tak to można nazwać, było podium, na  którym stoi największa misa tylko tym razem wykonana z białego marmuru ze złotymi i srebrnymi zdobieniami. Jest oświecona przez światło, które wydobywa się z otworu w suficie, osłoniętego szybą.
    Gdy skończyłam chłonąć ten niesamowity widok, przyjrzałam się osobom, które się tu znajdują. Wokół mnie moi rówieśnicy  nadal oszołomieni, lustrują wszystko niepewnym wzrokiem. Za to ja zwróciłam uwagę na grupę zapewne nauczycieli ubranych w te same czarne szaty co kobieta, która nas tu przyprowadziła. Zdołałam  rozpoznać Petera, który jest chyba najwyższy z nich wszystkich. Jest tak cicho, że słychać najmniejszy szelest ze zdwojoną siłą.
- Witajcie moi drodzy - nagle dobiegł nas głos dochodzący z podium.
   Wszyscy w jednym momencie odwrócili głowy w tamtą stronę. Osobą, która przemówiła, okazała się być pani Mcnill, więc zbytnio nie zdziwił mnie jej widok, mimo iż miała na sobie również czarną szatę tylko delikatnie pozłacaną na kołnierzu. Grupa nauczycieli ustawiła się w równym rzędzie.
- Znajdujecie się w sali żywiołów, ja nazywam się Dajana Mcnill i jestem dyrektorką szkoły, za chwilę każdy z was dowie się jaką moc będzie kształcił przez kolejne trzy lata w naszej szkole. Wiem, że jest to dla was nowe, ale nie bójcie się, to nie boli. W misie, która stoi za mną jest krew smoka. To do niej wrzucimy wasze napisane na pergaminie krwią elfów imiona i nazwiska, aby zobaczyć, która z mis ukaże moc. Mam nadzieje, iż poczujecie się u nas jak w domu i nie będzie dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji  między wami. Od dnia dzisiejszego wasze życie się zmieni. Jesteście już dorosłymi ludźmi, więc oczekujemy od was takiego zachowania i podejścia do obowiązków. Dodatkowo każdy z was będzie miał swojego mentora.
   Rozejrzałam się po sali i liczba uczniów jest zdecydowanie większa niż liczba nauczycieli się tu znajdujących, chyba zauważyła nasze wątpliwe spojrzenia, bo uśmiechnęła się i kontynuowała przemowę.
- Spokojnie, teraz nie ma tu wszystkich, bo jeszcze nie przybyli, będą czekali w waszych pokojach po ceremonii. A teraz nie przeciągając zaczynamy. Osoba, której nazwisko wyczytam podejdzie do misy i wrzuci kawałek pergaminu do smoczej krwi. A więc… - powiedziała i sięgnęła do drewnianej skrzyni, którą trzymał jeden z nauczycieli. – Panna Elizabeth Simons.
  Przez chwilę każdy rozglądał się nerwowo, w końcu jednak z tłumu wyszła niska dziewczyna o ciemnych blond włosach i podążyła na podest niepewnym krokiem. Wzięła pergamin od pani Mcnill i szybko wrzuciła go do misy ze smoczą krwią. Wszyscy wstrzymali oddech, przez moment nic się nie działo, jednak po chwili z jednej z mis buchnął jasny płomień ognia. Prawie podskoczyłam zaskoczona, a dziewczyny obok mnie wypuściły głośno powietrze. 
- Wspaniale panno Simons, jest pani pod wodzą ognia, gratuluję  – powiedziała pani Mcnill, posyłając jej delikatny  uśmiech. Dziewczyna blada i lekko zarumieniona wróciła na swoje miejsce w tłumie.
  Kolejne  osoby były wyczytywane z listy. Po godzinie do ognia należą: Elizabeth Simons, Mike Dost, Ann Joren, Caroline Smith, Lola Greendock, Paul Hurs i kilka innych osób. Monic została przydzielona do uzdrawiających, których misa strzeliła fioletowym płomieniem i odetchnęła z ulgą, razem z nią są tam również Eryka Kert, Milli Frotis, Luke Wetron, Samanta Arestt i inni. Do wody o błękitnym płomieniu dołączyło z piętnaście osób a do powietrza i ziemi koło dwudziestu. Do białej magii jeszcze nikt nie został przydzielony, a na liście zostałam tylko ja.
- Ostatnią osobą na liście jest Inez Collins. – powiedziała dyrektorka, a wszyscy nauczyciele w tym samym momencie zwrócili na mnie swoje oczy. Monic poklepała mnie po plecach pokrzepiająco, a ja ruszyłam pewnym krokiem na podium.
  Podano mi pergamin i wrzuciłam go  do misy patrząc, jak pergamin przemaka bordową krwią. Panowała taka cisza, że niemal słyszałam moje szybko bijące serce. Długą chwilę nic się nie działo, czułam jak moje napięcie rośnie, stałam i czekałam na jakąkolwiek reakcję, a uczniowie za mną zaczęli szeptać zdziwieni, że nic się nie dzieje.  Nagle wszystkie misy buchnęły płomieniami wszystkich żywiołów, jednak najbardziej świeciła misa od białego gobelinu, który wskazywał na moc światła. Usłyszałam za swoimi plecami zdezorientowane okrzyki szoku. Nie wiedziałam, co się dzieje płomienie nie zniknęły z mis tylko paliły się coraz mocniej, a z białego płomienia popłynęła ku mnie błyszcząca mgła i oplotła moje ciało. To samo zrobiła reszta żywiołów. Czerwień, zieleń, błękit, fiolet, szary i biały połączony ze złotem wirowały wokół mnie. Spojrzałam zdezorientowana w oczy pani Mcnill, ale ta uśmiechnęła się tylko do mnie promiennie, więc zwróciłam spojrzenie na Petera, który wpatrywał się we mnie intensywnie. Nie wiedziałam, co robić, nie mogłam się ruszyć, dlatego po prostu czekałam. Po krótkiej chwili błysnęło z mojego ciała oślepiające światło i wszystko tak jak nagle się zaczęło, tak nagle się skończyło. W misach nie było już ognia, a otaczające mnie mgły zniknęły. Obróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam wystraszone i zszokowane miny moich rówieśników, Monic także niedowierzała temu, co się przed sekundą stało.
- Gratuluję Inez, jeszcze nigdy w naszej szkole nie było nikogo tak potężnego. Mam nadzieje, że nauczymy cię panować nad każdą z mocy,  a najbardziej nad mocą światła, która jest bardzo potężnym darem. – powiedziała pani Mcnill, dotykając mojego ramienia dłonią, lecz zaraz cofnęła ją, bo moje ciało nadal jeszcze trochę emanowało białym światłem. – Jednak powiem ci, że nie widziałam, aby płomienie z ceremonii  oplotły czyjeś ciało dając jeszcze więcej mocy, co jest dowodem na to, iż jesteś stworzona do naprawdę wielkich rzeczy. No dobrze możesz wrócić do uczniów.
  Bez słowa wróciłam na swoje miejsce, a ludzie, których mijałam delikatnie się odsuwali bojąc się, że mój dotyk coś im zrobi. Gdy stanęłam obok Monic blask całkowicie zniknął z mojego ciała, co przyjęłam z ulgą, bo wyglądałam trochę jak jakaś żarówka. Słyszałam za plecami jak ktoś rozmawiał o mnie i przeklęłam w duchu. Widać będę najnowszą atrakcją w tej szkole i tematem plotek przez najbliższy czas. Jednak byłam zbyt przejęta tym, co się stało, aby teraz się tym martwić.
- Moi drodzy to koniec ceremonii w waszych sypialniach na biurkach czekają już podręczniki i plan zajęć lekcyjnych.  Oczywiście nie zapominajmy o mentorach, którzy będą czekali w waszych salonach, a teraz miłej nocy  – powiedziała i zniknęła pozostawiając, tak jak Peter, białą mgłę za sobą.
  Tłum zaczął iść w stronę wyjścia, a my razem z nim. Przez całą drogę do pokoju nie odzywałam się za bardzo pogrążona w swoich myślach, dochodząc co to właściwie miało być. Gdy weszłam do pokoju dopiero zdziwiony okrzyk Monic przywołał mnie do rzeczywistości.
  W naszym salonie na kanapie siedział rozluźniony Peter wciąż w ubrany w szaty z ceremonii, uśmiechając się z wyższością, a za nim przy oknie stała kobieta dość młoda jak na nauczyciela czy mentora, miała może ze dwadzieścia siedem lat.
  Jej  rude włosy są spięte w wysokiego kucyka, co uwydatnia jej przecudowne kości policzkowe. Oczy brązowe spoglądają na nas przyjaźnie, a małe, choć dość pełne usta są wykrzywione w uśmiechu, ukazując śnieżnobiałe zęby. Nie ma może figury modelki, ale nie jest też gruba, moim zdaniem jest w sam raz.
- Kim państwo jesteście? – spytała niepewnie Monic, zamykając drzwi pokoju.
- Ja nazywam się Linna Rockets - przedstawiła się rudowłosa kobieta.
- Miło mi, ja jestem Monic, a to jest Inez  – powiedziała moja współlokatorka.
Peter podniósł się z sofy.
- Ja chyba nie muszę się przedstawiać - powiedział swoim aksamitnym głosem. Monic spłonęła rumieńcem uśmiechając się szeroko, a ja przewróciłam oczami.
- Nie musi pan, znam pana z opowiadań brata  – oznajmiła Monic.
- Ach tak, Tom  jest jednym z moich najlepszych uczniów, zobaczymy czy ty mu dorównasz.
Chciałam mu właśnie dogryźć, ale tę wymianę zdań przerwała pani Rockets.
- To nie czas na przechwałki Peterze  – powiedziała, a on tylko zrobił kwaśną minę - Ja zostałam mentorką Monic, a twoim Inez został Peter.
  Poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz, cała trójka widziała zaskoczenie na mojej twarzy. Właśnie tego nie chciałam, wolałabym być z kimkolwiek innym, byle by nie musieć się z nim użerać. Kątem oka zauważyłam, że on też nie jest tym wyborem zachwycony. Zaczynam przeczuwać, iż będzie to ciężka współpraca. Chciałabym aby ten dzień się już skończył, bo trwa zdecydowanie zbyt długo i dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy.
- Świetnie - stwierdziła Monic, choć w jej oczach przez chwilę widziałam rozczarowanie, które najwidoczniej Peter także zauważył, bo uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Tak więc Monic choć my do twojej sypialni, aby ustalić wszystko - abyś mogła odpocząć  – powiedziała pani Rockets zadowolona  i poszła z Monic do jej sypialni.
  Ja zrobiłam to samo przeszłam do swojej i poczekałam, aż Peter wejdzie i zamknie drzwi. Nie odzywałam się, tylko czekałam aż on to zrobi, lecz chyba nie miała zamiaru, bo stał i obserwował mnie z dziwnym wyrazem twarzy. W końcu nie wytrzymałam, bo zaczęłam się czuć jak zwierze podziwiane w zoo.
- Zamierza pan tak stać i wpatrywać się we mnie, czy powie pan coś? – spytałam krzyżując ręce na piersi.
Uniósł brew zaskoczony moim rozdrażnieniem, ale odpowiedział.
- Po pierwsze chcę ci powiedzieć, że ja również nie jestem zachwycony wizją naszej współpracy, ale wybrali mnie, bo jestem najlepszy, po drugie nie licz na jakiekolwiek ulgi, to  że masz dar nie oznacza, że będziesz traktowana inaczej niż wszyscy…
- Niczego takiego nie oczekuję - przerwałam mu zła za to, że tak myśli.
Puścił moją uwagę mimo uszu i kontynuował.
- Po trzecie wymagam odnoszenia się do mnie z szacunkiem, po czwarte nie przerywaj mi, gdy mówię. Po piąte masz wykonywać moje polecenia i to chyba wszystko, jak na razie, z czasem zobaczymy  – skończył uśmiechając się z wyższością.
- Tylko tyle? Myślałam, że skończy pan przynajmniej na pięćdziesiątym punkcie.
Chyba go tym rozgniewałam, bo jego usta teraz wyglądają jak cienka kreska.
- Bardzo zabawne, zobaczymy kto się będzie śmiał, gdy zacznę cię trenować.
Prychnęłam.
- Myśli pan, że się pana przestraszę? – spytałam zakładając włosy za ucho.
Oparł się nonszalancko o balustradę, posyłając mi niepokojący uśmiech, od którego dostałam lekkiego ścisku w żołądku.
- Nie, bo nie wyglądasz mi na osobę bojaźliwą, co nie oznacza, że nie zapamiętam sobie każdej drwiny na temat mojej osoby.
- Ja wcale z pana nie drwię, a to, że zostało to tak odebrane to nie moja wina. – zaczęłam się bronić, ale on tylko spojrzał na mnie kpiąco.
- Nie ważne, widzimy się na najbliższej wspólnej lekcji, a teraz dobranoc  – zakończył dyskusję i wyszedł zostawiając mnie złą.
Niezadowolona, że znów dałam się sprowokować temu gogusiowi, podeszłam do biurka i sięgnęłam po plan zajęć leżący na szycie stosu ustawionego z książek. Z tego, co wyczytałam jutrzejszy dzień zapowiada się następująco:
    
1.       Nauka władania  ogniem

2.       Nauka panowania nad powietrzem

3.       Uzdrawianie

4.       Obrona i nauka walki na miecze

5.       Indywidualne zajęcia z mentorami

6.       Indywidualne zajęcia z mentorami

  Nie wygląda to tak źle, prócz tego, że już jutro czekają mnie pierwsze zajęcia z Peterem, w dodatku trzy razy pod  rząd, w tym dwie godziny indywidualnie. Zrezygnowana odłożyłam akurat, gdy Monic żegnała swoją mentorkę. Klapnęłam z ciężkim westchnieniem na sofę.

 

Rozdział Drugi

 
- Co myśmy zrobili. – powiedziała cicho pani Collins łapiąc się za głowę. – Mogliśmy jej od razu powiedzieć,  kim jest, tak było by lepiej, ona nas teraz zapewne znienawidzi.
Pan Collins objął swoją żonę ramieniem.
- Będzie państwa kochać zawsze niezależnie od tego, co się stanie. Tylko , że teraz ona najzwyczajniej w świecie ma do was żal o to wszystko. – powiedziałem, chcąc jakoś podnieść ich na duchu, ale nie jestem w tym zbytnio dobry.
- Peter ma rację.- wtrącił Thomas, który do tej pory siedział cicho. – Musi do niej dotrzeć to wszystko, zbyt dużo informacji naraz zwaliło jej się nagle na głowę, dlatego nie dziwię się jej reakcji, a przy okazji jej gniewu ujawniły się moce, które w sobie ma.
- Musicie dać jej czas na oswojenie się z tą sytuacją. – powiedział pan Collins, dając nam tym niemy znak, że powinniśmy się zbierać.
Pani Mcnill i Thomas podnieśli się, lecz ja jeszcze siedziałem.
- Naturalnie, gdy tylko będzie gotowa na dalszą rozmowę to dajcie znać.
- Oczywiście, w takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia i wybaczcie, że tak się stało, ona i tak musiała się kiedyś dowiedzieć. – powiedziała Mcnill i razem z Thomasem teleportowała się do zamku.
Pan Collins westchnął ciężko i spojrzał na swoją teraz płaczącą żonę.
- Nie martw się, będzie dobrze, obiecuję. – powiedział i przytulił ją do siebie.
Podniosłem się z fotela.
- Będę już szedł, jakby co proszę mnie wezwać, a przyjdę wytłumaczę, jeśli coś będzie państwa nurtowało.
- Mogę mieć do pana prośbę ?- spytała zapłakana kobieta, spojrzała na mnie tymi smutnymi oczami tak podobnymi do oczu Inez, że nie mogłem jej odmówić.
- Oczywiście.
- Czy mógłby pan ją znaleźć i sprawdzić, czy wszystko w porządku? Nie chcę, aby zrobiła sobie krzywdę.
- Nie ma problemu, tylko gdzie mogę ją znaleźć?
- Jest takie jedno miejsce, w które zawsze się udaje aby pomyśleć.

  Nie obchodziło mnie, czy ktoś za mną biegnie czy też nie. Musiałam stamtąd wyjść, po pierwsze bo czułam do nich wielki żal za to, że mi nie powiedzieli, a po drugie byłam przerażona tym, co zrobiłam nieświadomie. Byłam na nich wściekła i w tamtym momencie poczułam gorąco, które roznosiło się po moim ciele. A nagle po tym to się stało. Nie wiedziałam, co robić więc udałam się w moje stałe miejsce, gdzie siedziałam zawsze, gdy chciałam pobyć sama, aby wszystko na spokojnie przemyśleć.
  Miejscem tym jest stary plac zabaw, na którym od dawna nie bawią się dzieci. Przeszłam przez trawę i otworzyłam zardzewiałą furtkę, która odsunęła się z głośnym piskiem. Z całego placu zostały tylko dwie huśtawki w całkiem niezłym stanie i zjeżdżalnia z wielką dziurą po środku. Usiadłam na tej huśtawce, co zawsze i zaczęłam bujać się delikatnie. To miejsce jest otoczone zielenią, dokoła drzewa rosną na tyle gęsto, że nikt nie może mnie zobaczyć, co dawało trochę prywatności. Zazwyczaj gdzieś między gałęziami śpiewają ukryte ptaki, lecz dziś było zadziwiająco cicho, co przyjęłam z ulgą.
   Głowa strasznie mnie boli, a przez ręce przechodzi mi delikatny prąd. Zastanawiam się,  co to było za światło wydobywające się z moich dłoni, to niesamowite, jak i zarazem przerażające. Wiedziałam, że moja reakcja była zbyt gwałtowna, ale poczułam się zagubiona. Nagle całe moje życie przewróciło się do góry nogami. Co prawda czułam, że ono się zmieni, ale sądziłam, że zakocham się tak jak każda dziewczyna, a nie, że dowiem się o magii i o Sonetrze, która na mnie poluje. Nie wiem, co z tym zrobić rozsądek podpowiada mi, iż powinnam pójść do szkoły, którą mi oferują nie tylko ze względu na to, że nauczą mnie wszystkiego, tylko też ze względu na bezpieczeństwo otaczających mnie ludzi, którzy nie mają magicznych mocy. Nie chciałabym zrobić nikomu krzywdy, a zwłaszcza rodzicom, których bardzo kocham. Westchnęłam ciężko i bezradnie ręką zgarnęłam włosy na prawy bok. Wyczułam, że koś za mną stoi.
- Kimkolwiek jesteś odejdź. – powiedziałam nie do końca pewna, czy ktoś na pewno tam jest, a jakże byłam zaskoczona, gdy usłyszałam głos Petera.
- Skąd wiedziałaś, że tam jestem? – spytał zaskoczony siadając na huśtawce obok.
Wzruszyłam ramionami.
- Instynktownie, po prostu nie wiem, jak to robię.
- To ciekawe, znam nie wielu czarodziei, którzy posiadają tę umiejętność.
- Czy to, co zrobiłam w domu… - nie dokończyłam nie wiedząc, jak zapytać, ale on dobrze wiedział, o co mi chodzi.
- Nikomu nic się nie stało, i nie martw się, odezwały się tylko twoje moce. Takie jak moc władania nad powietrzem, ogniem, ziemią , wodą i nad światłem. Widocznie twój gniew sprawił, że uaktywniły się one ze zdwojoną siłą, ponieważ nie uaktywniły się wczoraj. Lecz nie zaprzeczam, iż było to naprawdę niesamowite, u nikogo  nie widziałem i nie czułem tak wielkiej mocy jak u ciebie, mimo iż znam wielu czarodziei.
- Co ja mam teraz zrobić?
- To proste musisz pójść do naszej szkoły, aby nauczyć się panować nad tym, co w tobie drzemie.
- Tylko jak? Mam tak po prostu z dnia na dzień zostawić rodziców i porzucić  to dotychczasowe życie? – spytałam, zaglądając w jego zielone oczy, które wpatrywały się we mnie z zainteresowaniem.
- Nie masz innego wyjścia, jeśli nie pójdziesz do szkoły to albo zrobisz komuś krzywdę, albo dopadnie cię Sonetra i nie nacieszysz się życiem zbyt długo.
    Nie odpowiedziałam nic tylko zapatrzyłam się nieprzytomnie w liście poruszane przez delikatny wiatr. Rozważałam w głowie wszystkie za i przeciw, zawsze tak robiłam. Zazwyczaj starałam się mieć najważniejsze dla mnie sprawy poukładane tak, aby nie zrobić żadnego błędu, zwłaszcza teraz od tego jaką decyzję podejmę zależy moje życie i mojej rodziny. Peter wiedział, że jestem myślami gdzieś daleko stąd więc po prostu siedział i się nie odzywał, za co byłam mu wdzięczna. W końcu podjęłam decyzję, która oznaczała  wejście do całkiem nieznanej wody.
- Dziękuję, że przyszedł pan tutaj. Ta rozmowa mi pomogła, teraz muszę iść przeprosić rodziców za swój wybuch, na pewno jest im przykro.
- Twoi rodzice nie mają ci tego za złe, bo sami poprosili mnie abym cię poszukał. Zmartwili się, że z powodu tego, iż nie wyjawili ci wszystkiego zrobisz sobie krzywdę albo znienawidzisz ich.
- Nie mogłabym ich znienawidzić, kocham ich nie zależnie od tego, co jeszcze się wydarzy. – powiedziałam i wstałam z huśtawki .
- Cieszę się, że tak mówisz. Wierz mi za murami naszej szkoły będziesz bezpieczna, a twoi rodzice dostaną ochronę, aby Sonetra nie mogła zrobić im krzywdy, gdy nie będzie cię w domu. – oznajmił i również wstał.
 Jego słowa sprawiły, że zrobiło mi się trochę lżej. Mam przynajmniej pewność, że rodzice będą bezpieczni, a to jest dla mnie najważniejsze.
- Jeszcze raz bardzo dziękuje.- powiedziałam i odwróciłam się, ale jego już nie było.
Kręcąc głową wyszłam z placu zabaw i skierowałam się w stronę domu.
   Gdy tylko przekroczyłam próg zostałam wzięta w ramiona przez moją zrozpaczoną mamę. Zrobiło mi się głupio, bo to przez moją reakcję ona teraz płacze, obwiniając się o wszystko. Objęłam swoją drobną mamę z całych sił, wtulając twarz w jej włosy tak bardzo podobne kolorem do moich. Jestem totalną mieszanką moich rodziców, włosy mam proste i kręcone zarazem po mamie, tak jak i oczy niebieskie, jednak moje są jaśniejsze. Po tacie odziedziczyłam wydatne usta i długie, szczupłe palce z mocnymi paznokciami, teraz pomalowanymi na czarny kolor.
- Przepraszam cię córeczko, my chcieliśmy, abyś była szczęśliwa. Nie chcieliśmy cię zawieść.- chlipała mama.
- Już spokojnie, to ja przepraszam, nie powinnam tak reagować. – powiedziałam i pogłaskałam ją po plecach uspokajająco.  Przez chwilę jeszcze wtulała się we mnie uspokajając się. W końcu odsunęła się z zaczerwienionymi oczami uśmiechając się do mnie ciepło.
- Jaką mam mądrą córkę.- powiedziała i pogłaskała mnie po prawym policzku.
- Choć napijemy się herbaty i opowiesz mi, kiedy nie wiedząc o tym użyłam magii, bo jestem strasznie ciekawa.
Nie powiedziała nic tylko objęła mnie ramieniem i poszłyśmy do kuchni. Piętnaście minut później siedziałyśmy w moim pokoju na łóżku.
- A więc jaka była pierwsza dziwna rzecz, którą zrobiłam?
- Poczekaj niech się zastanowię… Ach już mam, gdy miałaś dwa latka wzięłam cię ze sobą do ogrodu, bo musiałam coś zrobić przy kwiatach. Posadziłam cię pod drzewem w cieniu na kocu i zajęłam się roślinami. Jednak ty po chwili zaczęłaś śmiać się radośnie więc spojrzałam, co cię tak rozbawiło i zamarłam. Okazało się, że moja córeczka wyczarowała sobie jakimś sposobem olbrzymi kwiat, którego nazwy nie znam do tej pory, tuż obok swojej nogi. Roślina ta była w naszym ogrodzie przez tydzień aż w końcu zniknęła.
- No coś ty ?! – zawołałam i wybuchłam śmiechem tak, że aż łzy mi pociekły.
- Naprawdę, raz w wieku czterech lat podpaliłaś gałązkę w lesie, której nie mogliśmy ugasić przez dobre pół godziny. Nie wiem czy pamiętasz, ale w czwartej klasie podstawówki przyniosłaś do domu rannego ptaszka, którego jeszcze w ten sam dzień wypuściłaś na wolność, bo jakimś cudem ozdrowiał. Za to twoim największym popisem była wielka fala wody, która pojawiła  się nagle w małym basenie państwa Holt, u  których byłaś na urodzinach ich córki. Byli tak przerażeni, że przestali organizować swoim dzieciom urodziny nad basenem.
Niemal dusiłam się ze śmiechu,a łzy radości ciekły mi po zaczerwienionych policzkach. Mama również się roześmiała.
- To dlatego zamurowali swój basen i przerobili go na taras.
- Tak, nie umieli sobie tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób więc uznali, iż pozbędą się basenu.
  Sięgnęłam po herbatę i napiłam się bo strasznie ze śmiechu wyschło mi gardło. Wypiłam wszystko do dna i odstawiłam pusty kubek na szafkę obok łóżka.
- Postanowiłam pójść do tej szkoły. – powiedziałam cicho.
- Wiem, i wiedziałam że się zdecydujesz. To jest dla ciebie wielka szansa na poznanie świata, do którego należysz, i  którego my ci nie pokazaliśmy.
Założyłam włosy za ucho.
-   Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogę was tak po prostu zostawić. Zwłaszcza teraz, gdy poluje na mnie ta wredna wiedźma, nie chcę, aby zrobiła wam krzywdę. Co prawda pan Lavon obiecał dać wam ochronę, ale i tak nie jestem pewna.
Mama wzięła mnie kciukiem pod brodę i spojrzała ciepło w oczy.
- Inez, musisz pomóc nie tylko nam, ale też innym, którzy potrzebują kogoś, kto da im nadzieję na to, że w końcu będą mogli być bezpieczni. Wiem, że nie jest to łatwe, ale odkąd się urodziłaś byliśmy świadomi tego, iż twoja rola w sztuce jaką jest życie jest pierwszoplanowa. Scenariusz będzie się zmieniał co chwilę i aktorzy drugo planowi też, lecz ty ciągle będziesz tą główną postacią, za którą będą podążać inni. Bez ciebie to przedstawienie nie ma sensu.
Westchnęłam ciężko.
- A co jeśli nie podołam wyznaczonym mi z góry celom? Co jeśli zawiodę tych, którzy we mnie wierzą?
Mama przysunęła się do mnie i objęła mnie, a ja wtuliłam się w nią niczym małe dziecko.
- Gdybyś nie mogła podołać temu zadaniu, to los nie wybrałby ciebie, jednak skoro stało się inaczej, to znaczy to iż dasz radę. Wierzę w ciebie ja i tata, a ludzie, których poznasz w szkole również staną za tobą murem, jestem tego pewna.
- Dziękuję, za to że tak we  mnie wierzysz.
- Będę wierzyła zawsze, nie zależnie od tego, co postanowisz. Jesteś moją córką i kocham cię najbardziej na świecie. – powiedziała i pocałowała mnie czule w czoło.
- Ja też Cię kocham i to nie wiesz jak bardzo.
- Oj wiem.
 Trwałyśmy w tym uścisku bardzo długo, czułam się tak bezpiecznie i błogo, że nie wiedząc kiedy usnęłam.
 
Od tygodnia nic poważnego się nie działo, a ja przyzwyczaiłam się już do tego, iż nie jestem całkiem normalna. Już nie jest mi smutno, że jadę do tej szkoły, wręcz przeciwnie nawet się cieszę. Ostatnio nawet próbowałam zabrać się do przetestowania mocy, aby sprawdzić czy nadal je mam, jednak za każdym razem gdy chciałam coś zrobić ogarniała mnie panika i rezygnowałam. Lecz dzisiaj już postanowiłam zrobić to bez możliwości odwrotu.
  Na małym stoliku, który znajdował się w moim pokoju postawiłam szklankę z wodą, niezapaloną świeczkę, trochę ziemi w doniczce i kilka kartek papieru. Stanęłam naprzeciw stolika i odetchnęłam głęboko wyciszając się.
 Na sam początek skupiłam się na świeczce. Całe swoje myśli przeniosłam na nią, a  prawą dłoń skierowałam w knot. Przez chwilę nic się nie działo, jednak nagle z mojej ręki wystrzelił płomień zapalając świeczkę jasnym płomieniem. Z wrażenia wypuściłam powietrze.
  Jako następna była szklanka z wodą. Tak jak poprzednio skupiłam się na niej, a tym razem całą dłonią zaczęłam podnosić wodę, która zaczęła się formować w jakiś nie znany mi kształt, by po chwili z pluskiem znów wpaść do szklanki przy okazji ochlapując stolik.
   Kolejna na stole była doniczka z ziemią. Nie do końca wiedziałam, co zrobić, w końcu uznałam, że spróbuje nią potrząsnąć. Wyciągnęłam całą rękę przed siebie i myślałam tylko o doniczce. Jednak ziemia nie zatrzęsła się tylko doniczka zaczęła się unosić w górę, tak jakby lewitowała. Zaskoczona nie byłam pewne, co się dzieje. Przecież ostatnim razem, gdy używałam magii panowania nad ziemią wszystko się trzęsło tak silnie, że aż zbiłam filiżankę  oczywiście nieświadomie. A teraz unosiła się nad ziemią, a ja nic nie robiłam prócz tego, iż trzymałam rękę przed sobą dłonią skierowaną na doniczkę.
  Nagle do pokoju ktoś wszedł, tak się wystraszyłam, że posłałam doniczkę wprost na osobę, która stała w drzwiach, którą był Peter. Na szczęście zdążył zrobić unik, zanim uderzyła go w głowę i roztrzaskała się o ścianę z głośnym hukiem.
- Matko! Przepraszam nic się panu nie stało? – spytałam, wystraszona.
- Nie, wszystko w porządku. Powinienem zapukać, ale właściwie to co ty robiłaś z tą doniczką? – odpowiedział, wytrzepując włosy, które lekko zostały przez ze mnie ubrudzone ziemią.
- Ja sprawdzałam swoje umiejętności, ale myślałam, że ziemia zacznie się trząść albo wyrośnie roślinka, a tu nagle zaczęła lewitować i nie wiedziałam, co zrobić. A tu nagle pan się zjawia, a tak w ogóle co pan tu robi? Moich rodziców nie ma.
- Przyszedłem, aby poinformować cię o tym, że jutro będę teleportował cię do szkoły.
- Już jutro? – spytałam, zaskoczona.
- Właśnie przed chwilą to powiedziałem. Wracając do doniczki, to co robiłaś przed chwilą, to nie była magia ziemi tylko umiejętność lewitacji , której nikt się nie spodziewał. Z tego co widzę, to została ci jeszcze jedna próba, której nie przeprowadziłaś.
-  Kolejna rzecz, którą nagle potrafię, to zaczyna być przerażające.
- Akurat to ci się przyda w walce nie jeden raz. A teraz chcę zobaczyć, co zrobisz w ostatnim podejściu. – powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco.
  Niepewnie odwróciłam się z powrotem do stolika. Nie byłam pewna, czy w jego obecności cokolwiek  zrobię zwłaszcza , że czułam na sobie jego spojrzenie. Wzięłam wdech i wyciągnęłam dłoń tuż nad białymi kartkami ułożonymi w stosik. W jednej chwili w pokoju zerwał się gwałtowny wiatr, który rozwiewał mi włosy i rozrzucił kartki po pokoju. Z każdą chwilą wiało coraz mocniej, a zdjęcia, które wisiały na ścianie zaczęły się niebezpiecznie bujać więc szybko schowałam rękę za plecami. W jednej chwili wiatr znikł, a zdjęcia przestały się ruszać. Uśmiechnęłam się szeroko zadowolona z siebie i odwróciłam się w stronę Petera.
- Jak na pierwszy raz całkiem nieźle, każdy głupek by to zrobił. – stwierdził uśmiechając się złośliwie.
- Sądzi pan, że jestem głupia?! – zapytałam głośniej niż zamierzałam.
- Sama tak powiedziałaś, a wezwanie wiatru to nic wielkiego.
Poczułam jak narasta we mnie gniew, a przez palce zaczął mi przechodzić ten sam prąd, co ostatnio.
- Jeśli myśli pan, że pozwolę się obrażać we własnym domu, do  którego pan wszedł bez pozwolenia ,to się pan grubo myli!  - wycedziłam przez zęby, starając się opanować.
On uniósł jedną brew.
- Ja cię nie obrażam, tylko wyrażam swoją opinię.
Gniew we mnie huczał, co sprawiło, że znów nie kontrolowany wiatr zerwał się w pomieszczeniu, mimo iż okno było zamknięte.
- Pańska opinia jest zbędna.
- Przyzwyczaj się do tego, bo będziesz miała ze mną zajęcia, na których nie będzie ulgowego traktowania. – powiedział jadowicie, spoglądając mi w oczy z lekką kpiną.
Było to dla mnie zbyt wiele, byłam wściekła. Moje dłonie zaczęły świecić znów oślepiającym blaskiem, a oczy miotały pioruny. Widziałam jak ten jego uśmieszek powoli mu z chodzi z twarzy .
  Dobrze wiedziałem, że nie powinienem był jej denerwować, ale chce sprawdzić, czy to właśnie gniew powoduje u niej włączenie się magii światła. I miałem rację po chwilowej kłótni ona już emanowała światłem, a w jej dłoniach zaczęły formować się kule błyszczące niczym gwiazdy. Postawiłem sobie za pierwszy cel nauczyć ją panowania nad gniewem.
   Stał tak i wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. A ja poczułam satysfakcje z tego, iż się mnie boi. Wiatr był coraz silniejszy, a kule w moich dłoniach świeciły coraz jaśniej. Gniew powoli ze mnie uciekał, ale moce dalej szalały. Nie wiedziałam jak to przerwać i nagle wszystko potoczyło się tak szybko, że nie do końca byłam pewna, czy to co się stało później było prawdziwe. W jednym momencie stałam po środku pokoju, a chwilę potem leżałam na dywanie przygwożdżona ciałem Petera do podłogi.
  Widziałem, że nie potrafiła zapanować nad tym, co się działo. Ona była spokojna, ale wiatr prawie przeszedł w huragan. Nie myśląc nad tym, co robię po prostu rzuciłem się w jej stronę powalając ją na podłogę. Wiatr od razu zniknął, a kule rozpłynęły się, czyli wszystko było znów jak trzeba. Spojrzałem na nią i nasze oczy się spotkały. Jej świeciły nieziemsko, tak że nie mogłem oderwać od niej wzroku, a usta były zdecydowanie zbyt blisko.
  Tonęłam w jego oczach, przygnieciona przez silne, męskie ciało. Za bardzo czułam jego ciepło na swoim ciele, a usta i oddech, który owiewał moje policzki nie pozwalały mi się skupić. Zaschło mi w gardle tak bardzo, że czułam się jakbym miała tarkę w środku.
  Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa jej ciało mocno rozpraszało moją uwagę. Czułem każdą wypukłość i wgłębienie co nie pozwalało mi przestać myśleć o bardzo nie przyzwoitych rzeczach. Moje myśli podsuwały mi niebezpieczne i cholernie realistyczne obrazy tego co moglibyśmy zrobić w związku z sytuacją w jakiej się znaleźliśmy w dodatku ten uwodzicielski zapach jej szyi i włosów. Aby nie zrobić czegoś głupiego, spytałem.
- Wszystko dobrze?
- Tak, więc może już pan ze mnie zejść.- odpowiedziałam, przełykając głośno ślinę.
Bez słowa podniósł się i wyciągnął do mnie rękę, aby mi pomóc. Chwyciłam go za dłoń i wstałam od razu odsuwając się na kilka kroków.
- Nie będę przepraszać za to, co się stało, bo to pan mnie zdenerwował. –powiedziałam krzyżując ręce na piersi.
- Ja tylko chciałem przetestować twoją samokontrolę, ale z tego co widzę, to jesteś bardzo temperamentną osobą.
- Ciekawe jakby pan zareagował, gdyby to pana ktoś obrażał we własnym domu.
On nic nie powiedział, a na jego usta wypłynął uśmiech zadowolenia.
- Coś jeszcze? Bo jeśli nie to może pan już iść, bo chciałabym się spakować na jutrzejszą wyprawę do szkoły.
- O godzinie dziewiątej będę  u ciebie w domu więc masz być gotowa. Wszystkie rzeczy potrzebne do nauki w szkole masz już w przydzielonym dla ciebie pokoju więc o to się nie martw i też nie pakuj całej szafy, bo nie jedziesz tam na całe życie.- po tych słowach, po prostu zniknął, pozostawiając po sobie delikatną mgłę.
  Zrezygnowana wyjęłam z szafy walizkę, zastanawiając się czego będzie uczył mnie ten zadowolony z siebie facet. Nie wiem czemu jego bliskość tak na mnie zadziałała, skoro po pierwsze nie znam go, a po drugie on jest denerwujący. Trzeba przyznać, że jest cholernie przystojny, ale to nie zmienia faktu, iż nie będę miała z nim wesoło. Ze skwaszoną miną pakowałam swoje rzeczy do czarnej walizki.

Musiałem stamtąd uciec,  bo mimo iż na zewnątrz wydawałem się być spokojny tak w środku gotowało się we mnie wciąż z powodu jej bliskości. Szedłem nerwowo korytarzem, nie zwracając na nic uwagi. Czemu ta dziewczyna tak na mnie zadziałała?! Przecież nie kręcą mnie takie małolaty. – rozmyślałem gorączkowo. Wszedłem do swojej sali, w której już za dwa dni będę prowadził zajęcia z walki na miecze. Klapnąłem na fotel przy biurku.
  Ona nie jest nie wiadomo jak ładna i w dodatku nie jest typem dziewczyny, które zazwyczaj mi się podobają. Zawsze kręciły mnie powabne blondynki z niezłymi zderzakami, a nie brunetki, jeszcze do tego tak młode. Jednak w niej jest coś takiego, co powoduje u mnie uczucie gorąca w dolnych częściach ciała. Nie ma co, czeka mnie ciężka współpraca z tą dziewczyną, bo ona jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że jestem jej przydzielony jako mentor. Zły na siebie za to, iż moje myśli krążą wokół tej dziewczyny wstałem, wziąłem miecz do ćwiczeń i zatraciłem się w walce z magicznym fantomem wroga, aby skupić się na czymś pożyteczniejszym.
Równo o dziewiątej zjawiłem się u niej w domu. Wszedłem do środka i zauważyłem tylko jak ona śmignęła mi tuż przed nosem uciekając na górę. Przeszedłem przez mały przedpokój i skierowałem się do kuchni. A w niej krzątała się pani Collins.
- Dzień dobry. – powiedziałem, a ona odwróciła się zaskoczona.
- Oh Peter witaj. Siadaj, chcesz może kawy? Świeżo robiona. – zaproponowała, uśmiechając się do mnie uprzejmie.
- A z chęcią się napiję.- powiedziałem i usiadłem na jednym z krzeseł przy stole. Rozejrzałem się.
  Kuchnia jest mała,ale jasna i urządzona z dobrym gustem. Ściany mają kolor jasno cytrynowy, duże okno sprawia, że wydaje się być większa. Meble mają odcień ciemnego brązu i idealnie komponują się ze ścianami.
- Tylko niech pan uważa, bo jest gorąca. – powiedziała kobieta, stawiając kubek z pachnącą kawą przede mną. Wciągnąłem ten przyjemny zapach i z przyjemnością upiłem pierwszy łyk, akurat wtedy do kuchni weszła Inez.
- Mamo widziałaś mój czarny… - przerwałam, bo zauważyłam popijającego sobie kawę Petera ubranego w czarną skórzaną kurtkę, czarne spodnie i granatowy sweter. – Co pan tu robi?
Rzucił mi zdziwione spojrzenie.
- Czekam na ciebie, bo mam cię teleportować do szkoły, pamiętasz?
- Tak ale jeszcze nie ma dziewiątej.
Nie powiedział nic tylko wskazał na zegarek wiszący w przedpokoju. O matko jest piętnaście po dziewiątej!
- Mamo dlaczego mi nie powiedziałaś?!
- Umknęło mi to. Chciałaś o coś spytać.
Zapomniałabym, miałam się spytać o moją bieliznę, ale głupio mi tak przy nim o tym mówić, zwłaszcza, że teraz uśmiecha się złośliwie domyślając się, o co mi chodzi, ale jednak uznałam, iż co mi szkodzi zabawić się trochę jego kosztem .
- Tak chciałam się spytać, gdzie jest mój czarny, koronkowy biustonosz. – odpowiedziałam, spoglądając mu hardo w oczy. Po moich słowach albo mi się wydawało albo i nie, ale zauważyłam dziwny błysk w jego oczach, który od razu zniknął.
- Ah tak, jest w łazience na pralce, zostawiłaś go tam wczoraj.
- Dzięki, a pan niech chwilę poczeka, zaraz będę gotowa. – zawołałam ze schodów i popędziłam do swojego pokoju po drodze zwijając stanik z łazienki.
  Wrzuciłam go do otwartej walizki, posprawdzałam, czy wszystko spakowałam, po czym zamknęłam walizkę i postanowiłam się przebrać. Zdjęłam koszulkę i spodnie. W samej bieliźnie stanęłam przed szafą nie mogąc się zdecydować, co na siebie włożyć z rzeczy, które zostawiłam. Do wyboru mam czarne obcisłe rurki, a do tego albo bluzkę na ramiączkach koloru karaibskiego błękitu z marszczeniami na biuście albo sukienkę do kolan w kolorze zieleni. Po dłuższym namyśle postawiłam na rurki i bluzkę. Byłam tak tym zajęta, że  nie usłyszałam nawet, jak ktoś puka do drzwi.
- Inez jesteś gotowa bo… - Peter przerwał w połowie zdania i wpatrywał się we mnie intensywnie.
  Wszedłem do jej pokoju zawczasu pukając do drzwi. Nikt nie odpowiedział więc uznałem, że mogę wejść, ale to, co zobaczyłem sprawiło, iż zapomniałem po co do niej przyszedłem. Stała na środku pokoju a słońce, którego promienie wpadały przez okno oświetlały jej zgrabne i mleczno białe ciało odziane tylko w czerwono – czarną bieliznę. Włosy spływały swobodnie po plecach, a biodra delikatnie bujały się w rytm melodii, którą nuciła pod nosem. Nagle odwróciła się w moją stronę.
   Patrzyłam w jego oczy, które z jakiegoś powodu teraz zrobiły się ciemniejsze. Lustrował wzrokiem moje ciało, a ja czułam jak od jego spojrzenia robi mi się dziwnie gorąco. Atmosfera w pokoju zrobiła się cięższa. 
- Ja przepraszam, pukałem, ale nikt nie odpowiadał więc…. – nie dokończył tylko wyszedł z mojej sypialni.
Nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, ubrałam się we wcześniej wybrane rzeczy, zabrałam walizkę z łóżka i zeszłam na dół.
  Musiałem wyjść z tego pokoju bo widok jej prawie nagiej zbił mnie z pantałyku tak bardzo, że nie potrafiłem się wysłowić, co jeszcze nigdy w życiu mi się nie zdarzyło, zwłaszcza na widok jakiejś małolaty, a już z nie jedną miałem do czynienia. Czekałem w przedpokoju próbując się opanować i wyrzucić jej obraz z głowy, który uparcie wciąż mi się pokazywał. W końcu zeszła z góry taszcząc walizkę dość sporych rozmiarów.
- Coś ty tu cały sklep wpakowała?- spytał złośliwie, udając obojętność.
Nie odpowiedziałam, tylko podeszłam do mamy, która właśnie w tym momencie wyszła z kuchni, w chwili, w której się do niej przytulałam z gabinetu przyszedł tata. Złączyliśmy się w rodzinnym uścisku ten ostatni raz.
 Patrzyłem na tą scenkę przede mną niewzruszony, bo już nie raz to widziałem. Cierpliwie czekałem, aż się pożegnają.
- Obiecajcie mi, że będziecie o siebie dbać i nie pozwolicie zrobić sobie krzywdy. – powiedziałam cicho spoglądając na nich.
- Obiecujemy, nie martw się przecież nie widzimy się ostatni raz. To ty masz na siebie uważać i w razie możliwości kontaktować się z nami  jak najczęściej. – powiedziała mama, głaszcząc mnie po włosach.
- Jasne, będę dzwoniła kiedy tylko będę mogła.
- Kochamy cię bardzo. – powiedział tata i pocałował mnie w czoło.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, nie chciałam rozkleić się przy Peterze więc odsunęłam się.
- A więc jak dostaniemy się do szkoły, proszę pana? – spytałam zwracając się do niego.
- Wystarczy, że chwycisz mnie za ramię. – odpowiedział, podając mi je.
- Ale jak to?
Przewrócił oczami.
- Teleportujemy się tam.
- Dobrze. – powiedziałam i chwyciłam się jego silnego ramienia mocno.
Nim zniknęliśmy w nie znany mi sposób zdążyłam zauważyć jak rodzice uśmiechają się do mnie i machają mi dłonią na pożegnanie. Zamknęłam oczy i nie wiedziałam jak długo to trwało. Po dłuższej chwili poczułam jak ktoś dotyka delikatnie moich pleców. Otworzyłam oczy.

 Rozdział Pierwszy

 

Czternasty czerwca jest dla mnie wyjątkowy, bo to właśnie dzisiaj obchodzę swoje osiemnaste urodziny. Wiem, że po dzisiejszym dniu wkroczę w świat własnych wyborów, aby obrać ścieżkę, którą chcę dążyć. Jednak od rana męczy mnie przeczucie, że coś się wydarzy i to chyba nic dobrego.
Mówiłam o tym rodzicom, ale oni uznali,że tylko mi się wydaje choć sami dziwnie się zachowują. Są jacyś tacy podenerwowani i co chwilę zerkają na zegarek, może mają jakieś problemy w pracy, o których mi nie mówią? Nie zastanawiałam się nad tym dłużej, bo postanowiłam przygotować się na imprezę, na którą wybieram się ze znajomymi, aby świętować .
Miejscem naszego spotkania jest klub ,, Korrida’’- jeden z najlepszych w mieście. Grają tam najlepsze kawałki, leją dobre i tanie drinki, a co najważniejsze można się świetnie bawić. Gdy wszyscy się zebraliśmy od razu wznieśliśmy toast.
- Wszystkiego najlepszego Inez abyś zawsze była taka jaka jesteś! – ktoś powiedział i wypiliśmy szampana zaczynając zabawę.
Alkohol lał się nie przerwanie, a zabawa trwała w najlepsze. W końcu jednak postanowiłam iść, bo już nie mogłam pić mimo iż nie byłam pijana, ale nie mogłam ustać na nogach ze zmęczenia. Pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam z klubu na ciepłe letnie powietrze.
Noc była przepiękna więc uznałam, że wrócę do domu na piechotę, w końcu nie miałam daleko. Szłam spokojnie donikąd się nie śpiesząc. Ten wieczór zaliczam do jak najbardziej udanych jest chyba jednym z najlepszych jak dotąd. Skręcałam już w swoją uliczkę, gdy poczułam, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się i zobaczyłam ciemną, wysoką postać idącą za mną. Mimowolnie przyśpieszyłam w nadziei, że ten ktoś się odczepi. Jednak myliłam się, on też przyśpieszył. Udawałam, że się nie boje i spojrzałam na wyświetlacz w telefonie, godzina dwunasta w nocy. Skręciłam w uliczkę prowadzącą do mojego domu. Obróciłam się za siebie i z ulgą przyjęłam fakt, że nikogo za mną nie ma, jednak gdy tylko odwróciłam głowę z powrotem to stanęłam jak wryta. Przede mną raptem o kilka kroków ode mnie stała ciemna postać, z tego co zauważyłam zapewne mężczyzna. Chciałam zawrócić, ale nie uszłam kroku, gdy z przeciwnej strony również zza zakrętu wyłoniła się druga postać. Nie wiedziałam, co robić. Nagle jedna z postaci odezwała się groźnym i lodowatym głosem.
- Kogo my tu mamy. – Zarechotał paskudnie.- Nie przystaje młodym kobietom włóczyć się samym po mieście o tej godzinie, nie wiadomo kogo można spotkać. Nieprawdaż Inez? – powiedział wysoki -podchodząc do mnie coraz bliżej.
- Kim jesteście? I skąd znasz moje imię? – zapytałam przerażona całą tą sytuacją.
Obie postacie zaśmiały się gardłowo, a mnie przeszył dreszcz ze strachu. Moja sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze.
- Każdy cię zna, jesteś tą z przepowiedni.- odpowiedział niemalże sycząc.
Nie rozumiałam o co chodzi i już miałam spytać, o czym on mówi, gdy zobaczyłam jak zza płaszcza wydobywa lśniący miecz z czarną rękojeścią. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, jednak zmusiłam je do cofnięcia się. Lecz przypomniałam sobie, że za mną też jest postać i zapewne również ma miecz w dłoni.
- A teraz z wielką chęcią cię zabijemy, a nasza pani dobrze nam zapłaci za twoją głowę. – powiedział i zamachnął się mieczem w moją stronę.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale uniknęłam trafienia. Mój napastnik też był tym zaskoczony, jednak szybko się zreflektował i znów zaatakował, zwinnie unikałam kolejnych trafień choć zupełnie nie wiedziałam jakim cudem tak bez żadnego problemu robiłam unik. Widziałam , że czarna postać robi się coraz bardziej rozwścieczona i atakowała coraz szybciej, a ja nie dość, że zmęczona i jeszcze lekko czułam działanie wypitego alkoholu, nie miałam sił na unikanie miecza. Nagle wylądowałam tyłkiem na zimnej ziemi, bo potknęłam się o coś.
Usłyszałam gardłowy śmiech.
- No to teraz koniec zabawy.- sarknął.
Ja już myśląc, że nikt mnie nie uratuje szykowałam się na śmierć. Jednak gdy on chciał mi zadać cios, ktoś w ostatniej chwili zablokował jego miecz przez co było słychać uderzenie stali o stal. Zaskoczona tym wszystkim spojrzałam w górę na mojego wybawcę, który bardzo efektownie i sprawnie walczył z dwoma przeciwnikami na miecze. Niestety nie zdążyłam mu się przyjrzeć, bo krzyknął do mnie.
- Uciekaj!
Nie czekając ani sekundy dłużej podniosłam się i ile sił w nogach pobiegłam do domu. Gdy tylko tam dotarłam szybko weszłam do środka i zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o nie wycieńczona, szybko oddychając. W korytarzu pojawiła się mama, kiedy mnie zobaczyła zrobiła wystraszoną minę.
- Inez, córeczko co się stało?! – zapytała i podeszła do mnie.
Odetchnęłam i drżącym głosem odpowiedziała .
- Tam w uliczce ktoś mnie zaatakował i chciał zabić mieczem. Jakiś facet mi pomógł i teraz z nimi walczy. Ja nie wiedziałam, co się dzieje ani o co chodzi . Mówili coś o przepowiedni, mamo oni mnie znają. Wiedzą kim jestem.
Mama raptownie zbladła.
- Tom! Choć tu szybko! – krzyknęła, a w korytarzu od razu pojawił się zaniepokojony tata.
- Córciu, hej o co chodzi? – spytał tata.
Lecz ja już nie odpowiedziałam, bo ogarnęła mną ciemność i zemdlałam.

Poczułam jak ktoś mną potrząsa i powtarza moje imię. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Czemu nie dadzą mi spać? Jest mi przecież tak dobrze. Jednak głosy robiły się coraz głośniejsze. Próbowałam to ignorować, ale w końcu musiałam otworzyć oczy, co przyszło mi z trudem. Poraziło mnie światło, ale po chwili zobaczyłam pochyloną nade mną z paniką w oczach mamę i tatę zmartwionego.
- Co się stało?- spytałam, podnosząc się ostrożnie.
Rodzice odsunęli się trochę, aby dać mi odetchnąć.
- Zemdlałaś. – odpowiedział tata głaszcząc mnie po włosach delikatnie.
- Naprawdę?! Jak długo byłam nie przytomna?
- Prawie godzinę, już chcieliśmy wzywać karetkę. – powiedziała mama, a głos lekko jej się załamał .
- Mamo spokojnie, już jest dobrze jestem tylko trochę słaba i zmęczona. – powiedziałam delikatnie gładząc ją po dłoni.
- Zrobię ci herbatę.
Mama poszła do kuchni, a ja chciałam spytać o coś tatę, gdy do salonu wszedł zabójczo przystojny mężczyzna. Jego ognisto czerwone włosy są ułożone w artystycznym nieładzie i opadają delikatnie na czoło, oczy zielone, nieprawdopodobnie jasne spoglądały obojętnie dookoła, nos prosty i usta zadziwiająco pełne jak na faceta, co jednak tylko dodało mu atrakcyjności. Granatowy sweter idealnie opinał muskularne ciało, a czarne spodnie podkreślały całkiem niezły tyłeczek. Jednak największym zaskoczeniem była dla mnie jego blizna przechodząca przez lewą połowę twarzy sięgająca od skroni aż po brodę .
- Widzę, że się w końcu obudziłaś.- powiedział nieznajomy swoim aksamitnym głosem.
- Kto to jest? – zapytałam spoglądając na tatę pytająco.
Tata nie zdążył nic powiedzieć,bo nie znajomy sam odpowiedział.
- Nazywam się Peter Lavon i jestem nauczycielem walki na miecze w szkole żywiołów Petrentis.
- Z jakiej szkoły? Przecież w naszym mieście nie ma takiego miejsca. – powiedziałam, zastanawiając się czy nasz gość jest normalny.
- Widzę, że nie zostałaś jeszcze o niczym poinformowana, ale jutro wszystko wyjaśni ci dyrektorka szkoły.
Przez chwilę milczałam upewniając się, czy na pewno jeszcze nie śpię. Do salonu wróciła mama z kubkiem gorącej herbat . Podała mi, a ja od razu zaczęłam wdychać zapach owoców leśnych, który sprawił, iż zaczęłam trzeźwiej myśleć, co sprawiło, że przypomniałam sobie o akcji w uliczce.
- A co z tym facetem, który mnie uratował przed ścięciem?
- Inez słonko to właśnie Peter cię uratował.- odpowiedziała mama, uśmiechając się delikatnie.
Spojrzałam na niego, kąciki jego ust delikatnie się uniosły.
- W takim razie dziękuje, jestem panu wdzięczna.
- To był mój obowiązek.
- Co to byli za ludzie, którzy mnie zaatakowali?
- Byli to pół ludzie pół demony, ale nazywamy ich po prostu Ciemnymi Zabójcami. Miałaś to szczęście, że byli młodzi i nie mieli jeszcze mocy. Gdybyś trafiła na starszych i bardziej doświadczonych to nie przeżyłabyś.
Przeszył mnie zimny dreszcz, odstawiłam kubek na stół.
- Oni mówili coś o przepowiedni.
- Chodziło o przepowiednię, która została spisana dawno temu przez pewną wieszczkę, ale to wszystko opowie ci jutro kto inny.
- Ale …
- Inez kochanie, musisz odpocząć. – wtrąciła mama, patrząc na mnie spokojnie.
Miała rację jestem strasznie zmęczona.
- Masz rację pójdę się lepiej położyć i wiecie co, to były najgorzej zakończone urodziny w życiu. – stwierdziłam, uśmiechając się lekko.
- Tak, ale najważniejsze, że nic ci nie jest. – powiedział tata i pocałował mnie w czoło.
- A właśnie tak w ogóle to wszystkiego najlepszego.- powiedział Peter i posłał mi delikatny uśmiech, który sprawił,że serce szybciej mi zabiło.
- Dziękuję. No a teraz idę spać.- oznajmiłam i podniosłam się. Chyba zrobiłam to zbyt gwałtownie, bo od razu się zachwiałam i gdyby nie Peter to pewnie rąbnęłabym głową w podłogę. – Przepraszam, ale jestem taka słaba.
- Nie szkodzi, dasz radę sama iść? – spytał, patrząc na mnie nie pewnie.
- Myślę, że tak.
Puścił mnie. Przeszłam kilka kroków, ale zbyt daleko nie zaszłam, bo znów się zachwiałam. Tym razem Peter po prostu wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się w jego silną pierś.
- Mógłby pan wskazać mi jej, pokój zaniosę ją. – zwrócił się do mojego taty.
Ledwo kontaktowałam.
- Oczywiście proszę ze mną.
Tata poszedł przodem na górę i poprowadził go do ostatnich drzwi po prawej stronie na końcu korytarza. Otworzył przed Peterem drzwi i wpuścił go do środka. Zanim odpłynęłam zdążyłam poczuć jego zapach, był cholernie kuszący i męski. Pachniał mydłem, delikatnym potem i lekką wodą kolońską. Zapisałam ten zapach w swojej głowie i poczułam jak kładzie mnie na łóżku, przykrywa delikatnie pościelą, po czym odpłynęłam do krainy snu.

Przyjrzałem się uważnie śpiącej dziewczynie. Jej długie niemal do pasa, brązowe włosy leżą rozrzucone na poduszce, długie ciemne rzęsy rzucają cień na blade policzki, a pełne usta lekko są rozchylone. Ma trochę zadarty nos, ale największą uwagę skupia jej blizna przechodząca przez całą długość lewego policzka. O dziwo nie odbiera jej to urody wręcz przeciwnie ta blizna sprawia, że jej twarz wygląda bardziej drapieżnie. Jest wysoka i zgrabna. Ma kształtne biodra, długie nogi i idealnej wielkości biust.
Rozejrzałem się po niewielkim pokoju. Było ciemno, ale zdołałem zauważyć stojącą przy ścianie szafę i komodę. Mały stoliczek stał na środku pokoju między dwoma średniej wielkości fotelami, a wielkie łóżko, na którym teraz ona śpi zajmowało większość pokoju. Przez okno padało światło księżyca oświetlając ścianę, na której wiszą przeróżne zdjęcia jej i rodziny. Stawiam, że sypialnia ta ma kolor fioletu, ale bardzo delikatnego, tak iż prawie wpada w lawendowy odcień.
Stałem tam jeszcze chwilę poczym wyszedłem z jej pokoju i zszedłem na dół do jej rodziców.
- Zasnęła.
- Bardzo ci dziękuje, gdyby nie ty to moja córka już by nie żyła. – powiedziała Pani Collins, ze łzami w oczach.
- To nic wielkiego, to był mój obowiązek. – powiedziałem szybko bo widziałem, że zaraz ta kobieta się rozpłacze, a nie czułem się komfortowo w towarzystwie płaczącej kobiety.
- Jesteśmy wdzięczni.- powiedział pan Collins i wyciągnął dłoń w moją stronę.
Uścisnąłem ją.
- Naprawdę proszę mi nie dziękować,a teraz muszę już iść. Jutro znów tu przyjdę, ale razem ze mną pojawi się również dyrektorka szkoły, jak i jej zastępca. Za nim wyjdę mam jednak pytanie. – powiedziałem zarzucając na siebie skórzaną kurtkę. – Dlaczego nic jej nie powiedzieliście?
Oboje przez chwile milczeli, jednak pan Collins przemówił.
- Ponieważ nie byliśmy pewni czy u niej moc się ukaże. Ja i Elis mieliśmy magicznych rodziców, ale moc u nas nie uaktywniła się. Dlatego woleliśmy poczekać aż coś się wydarzy, jednak nie mieliśmy pojęcia, że ktoś urządzi na nią polowanie.- odpowiedział, zbulwersowany.
- Nikt nie przypuszczał, był to atak nie przemyślany i spontaniczny. Dyrektorka i ja przeczuwaliśmy, że jest zbyt spokojnie, dlatego postanowiliśmy, że będę jej dzisiaj pilnował, jednak gdy wyszła z klubu szybciej straciłem ją na chwilę z oczu. Na szczęście w porę ją znalazłem. A teraz niech odpoczywa, bo jutrzejszy dzień będzie dla niej pełen nowych wiadomości jednych lepszych, drugich gorszych. A ja będę już szedł.
- Naturalnie, jeszcze raz dziękujemy i do zobaczenia jutro, a tak właściwie to jeszcze dzisiaj, bo jest pierwsza w nocy.
- Do widzenia i dobranoc. – powiedziałem i opuściłem dom Collinsów.
Stanąłem na chodniku i rozejrzałem się czy nie ma nikogo w pobliżu, gdy się upewniłem, że jest pusto teleportowałem się do szkoły.
Przeszedłem korytarzem i od razu skierowałem się do gabinetu dyrektorki. Moje kroki niosły się głośno po korytarzu, ale nie obchodziło mnie to. Zatrzymałem się przed mahoniowymi drzwiami i zapukałem.
- Wejść!
Wszedłem do przestronnego gabinetu i zamknąłem porządnie drzwi.
- O Peter i co z nią? – spytała dyrektorka, odkładając dokumenty, które przed chwilą przeglądała.
Zasiadłem w miękkim fotelu.
- Zdążyłem w ostatniej chwili, gdybym zjawił się kilka sekund później już by nie żyła. Choć jestem zaskoczony, że i tak długo udało jej się unikać ciosów tak zwinnego przeciwnika. Ma wrodzony talent, a robiła wszelkie uniki nieświadomie w dodatku pod lekkim wpływem alkoholu .
- To całe szczęście, że wszystko z nią dobrze. A co zrobiłeś z Ciemnymi Zabójcami?
- Zabiłem ich, na szczęście byli świeżymi rekrutami, więc ich ciała po prostu się rozsypały.
Dyrektorka westchnęła ciężko.
- Ta dziewczyna będzie miała ciężko, ona tak łatwo nie odpuści Peter. Będzie na nią polowała na każdy możliwy sposób byleby przepowiednia się nie spełniła. Będziemy musieli nauczyć ją wszystkiego jak najszybciej, by mogła się bronić bez naszej pomocy.
Przetarłem oczy, powoli dopadało mnie zmęczenie.
- Wiem o tym, ale jestem pewien, że ona ma w sobie ogromną moc i siłę, tylko musi ją odkryć. Na pewno nie będę dawał jej forów.
Dyrektorka prychnęła, uniosłem brew pytająco.
- Proszę cię, ty nikomu nie dajesz forów.
- Wiem, ale dla niej będę jeszcze bardziej surowy. – powiedziałem uśmiechając się złośliwie.
- Zapewne dasz jej wycisk za co ona będzie cię nie znosiła, ale wiem, że jesteś najlepszy.
Podniosłem się z fotela.
- Jestem najlepszy i masz rację może mnie nie lubić, ale nie to jest najważniejsze. A teraz idę do siebie, jestem zmęczony.
- Oczywiście, miłej nocy Peter.
Nie odpowiedziałem nic tylko wyszedłem z gabinetu. Jestem tak zmęczony, że nie miałem siły nawet iść do swojej sypialni, więc po prostu teleportowałem się tam. Nawet się nie przebrałem tylko zrzuciłem buty i ległem na łóżko od razu zapadając w kamienny sen.

Obudziłam się rano z dużym bólem głowy. Odezwał się lekki kac po wczorajszym świętowaniu moich urodzin. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się, aby rozprostować kości jednak od razu przestałam, bo strasznie zabolały mnie pośladki i przypomniałam sobie, co wczoraj się stało. Zrezygnowana i zarazem ciekawa, co do powiedzenia będą mieli ci ludzie, którzy dzisiaj przyjdą. Podeszłam do lustra w łazience, pod oczami mam sine cienie, a twarz mam bladą jakbym zobaczyła ducha, przez co moja blizna jest jeszcze bardziej widoczna. Świetnie wyglądam, jak chodząca katastrofa, przecież nie mogę się w takim stanie pokazać ludziom. Westchnęłam ciężko i zaczęłam poranną toaletę, gdy uznałam, że mogę pokazać się publicznie zeszłam na dół.
Przy dębowym stole siedział tata z gazetą w ręku i z kubkiem kawy w drugiej dłoni. Mama, jak zawsze rano kręciła się po naszej jasnej kuchni niczym baletnica na parkiecie. Zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł i od razu sięgnęłam po ciepłego rogalika z czekoladą. Nawet nie wiedziałam, że jestem taka głodna. Tato odłożył gazetę na stół i sięgnął po tosta.
- Jak się czujesz Inez? – spytał smarując grzankę masłem.
- Dobrze, tylko strasznie boli mnie głowa, jak zjem śniadanie to wezmę tabletkę. – odpowiedziałam, sięgając po dzbanek z sokiem pomarańczowym i nalałam sobie do szklanki.
- Nie dziwię się, miałaś wczoraj bardzo emocjonujący wieczór.- stwierdziła mama i kładąc pokrojone pomidory na stół, usiadła obok mnie.
- Tak wciąż nie mogę uwierzyć w to wszystko.
Tata właśnie miał coś dodać, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożył grzankę na talerz i poszedł otworzyć. Po chwili w przejściu stanęli tata i dwoje nie znanych mi ludzi, od razu zapomniałam o bólu głowy.
Jedną z tych osób była niska, pulchna kobieta w średnim wieku, o przemiłej twarzy. Jej szare oczy przyglądały mi się, a usta były wygięte w uśmiechu. Ma na sobie szary komplet, na który składa się spódnica do kolan i idealnie dopasowana marynarka. Jej włosy koloru blond, bez żadnych oznak siwizny są spięte w prostego koka.
Drugą osobą jest wysoki, lekko wychudzony mężczyzna dość młody, na moje oko ma jakieś czterdzieści pięć lat. Jest ubrany elegancko. Spodnie czarne prawdopodobnie od garnituru, a koszula niebieska z podwiniętymi rękawami. Na nosie ma okulary, przez które obserwują mnie wnikliwie brązowe oczy, a jego łysa głowa delikatnie lśni od promieni słonecznych, które przebijają się przez okno w kuchni.
Wstałam od stołu.
- Dzień dobry Elis. – powiedziała kobieta zwracając się do mojej matki.
- Witaj Daiano, jak miło cię widzieć.- powiedziała moja mama uśmiechając się do niej ciepło.
- Ciebie też miło widzieć moja droga. A ty zapewne jesteś Inez, prawda? – spytała, spoglądając na mnie.
- Tak to ja, a kim pani jest?- odpowiedziałam przyglądając jej się podejrzliwie.
Kobieta zaśmiała się perliście.
- Tak samo ostrożna jak jej babcia. Ja moja droga nazywam się Dajana Mcnill i jestem dyrektorką szkoły żywiołów. – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie. – A to jest mój zastępca jak i najlepszy przyjaciel i prawa ręka w kierowaniu szkołą. – kontynuowała prezentację, wskazując na łysego mężczyznę obok.
- Witaj jestem Thomas Coner. – powiedział swoim tubalnym głosem i kiwnął mi głową na przywitanie.
- Również witam. Co państwa sprowadza do nas?
- Moja droga tego dowiesz się za chwilę, przejdźmy do salonu, bo chyba nie będziemy stać w przejściu.
Tata przepuścił gości do salonu, a ja poszłam za nimi. Oni usiedli na kanapie, a ja zajęłam fotel, wpatrując się w nich w napięciu. Po chwili do pokoju przyszła mama z tacką, na której były filiżanki z kawą i jakieś ciasteczka, a za nią kroczył tata. Oni zasiedli na sofie naprzeciw gości, tacę postawiono na stoliczku między sofami.
- A więc przybyliśmy tu w wiadomej sprawie, aczkolwiek chcielibyśmy cię poinformować droga Inez, że zostałaś przyjęta do naszej szkoły. Będziesz się u nas uczyć walki na miecze, astronomii, języków i innych przedmiotów, które będą dobrane do twoich mocy. – mówiła Pani Mcnill.
- Jakie moce? – przerwałam jej, wiedząc że jest to niegrzeczne z mojej strony.
- Jak to jakie? Nie znasz swoich żadnych umiejętności, prócz zwinnego unikania ataków? – spytała zdezorientowana.
- Nie a co w tym dziwnego przecież jestem zwykła dziewczyną, a ta zwinność wzięła się z adrenaliny . – odpowiedziałam zastanawiając się, czy przypadkiem nie jest to głupi żart.
- To nie dobrze, według prawa, magia powinna się ujawnić u ciebie w dniu osiemnastych urodzin o północy. Coś nie pasuje, to na pewno ty, nie mogła nastąpić pomyłka, obserwujemy cię już od dawna i przejawiasz pewne zdolności.
Spojrzałam zdezorientowana na rodziców, którzy uśmiechnęli się do mnie pokrzepiająco.
- Przepraszam, ale ja nie mam zielonego pojęcia o czym pani mówi. Jakie zdolności i jaka magia?
Kobieta zignorowała mnie i skierowała swoje pytanie do moich rodziców.
- Nie powiedzieliście jej nic na temat waszej rodziny?
Tata rozejrzał się po pokoju nerwowo, a mama odpowiedziała.
- Nic jej nie mówiliśmy, bo nie mieliśmy pewności. Jak wiesz nam magia się nie ujawniła więc nie chcieliśmy robić jej nadziei. Oczywiście zauważyliśmy, że posiada pewne umiejętności, ale nie chcieliśmy ryzykować.
Kobieta pokręciła głową.
- W takim razie ja muszę jej opowiedzieć o tym, że jej rodzina nie jest taka zwyczajna na jaką wygląda.
Rozmawiali tak jakby mnie tu nie było, z każdym ich słowem coraz mniej rozumiałam i czułam się lekko zagubiona. Patrzyłam to na rodziców to na panią Mcnill. W końcu zdecydowali wpleść mnie do rozmowy na mój temat.
- Inez dziecko niestety nie wiesz wszystkiego o swoich bliskich.- mówiąc to spojrzała z przekąsem na moich rodziców. – Twoja rodzina jest jednym z najstarszych rodów magicznych w całym naszym magicznym świecie. Od nie pamiętnych czasów rodzina Collinsów była bardzo potężna, twój pradziadek posiadał rzadką moc światła, a twoja prababcia miała niezwykłą moc uzdrawiania. Każdy z tej rodziny miał moc ognia, wody, ziemi i powietrza, co jest pospolitym darem, bo każdy z naszych uczniów ma którąś z mocy, którą doskonali przez trzy lata nauki. Jednak od setek lat krąży przepowiednia, iż narodzi się pewnego dnia czarodziejka tak potężna, jak nikt inny i w wojnie pokona tą, która zagraża białej magii. Narodzi się ona nie wiedząc kim jest i jak ważną role ma do odegrania w życiu.
- Skąd wiecie, że to na pewno ja?- spytałam, słuchając jej z zainteresowaniem.
- Nie byliśmy pewni i nikt przed nami też nie wiedział, kto to będzie. Jedyną wskazówką było to, że będzie to dziewczyna. Jednak kiedy się urodziłaś do rejestru, jako że pochodzisz z magicznego rodu, musiał być wpisany żywioł, którym będziesz władać, ale magowie nie mogli dogadać się jaką moc ci przypisać. Albowiem wykryli w tobie nie dość, że każdą z mocy, to jeszcze mały dar uzdrawiania i co najważniejsze magię światła, której nikt nie miał od stu lat. Byliśmy bardzo przejęci tym odkryciem i postanowiliśmy porozmawiać z twoimi rodzicami. Wyjaśniliśmy całą sytuację i zgodzili się abyśmy cię obserwowali. Było kilka sytuacji, w których ukazałaś zdolności do czterech żywiołów jak i uzdrawiania, ale nie do magii światła, która trudniej się ujawnia.
Na chwilę przerwała opowiadanie i sięgnęła po filiżankę z kawą już zapewne zimną. Pani Mcnill chciała kontynuować temat, ale nagle znikąd na środku pokoju pojawił się Peter prawie uderzając plecami w kominek. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Jakim cudem on nagle się tu zjawił?! – zadawałam sobie to pytanie gorączkowo w głowie. W końcu nie wytrzymałam i nim pomyślałam zadałam pytanie.
- Jak pan to zrobił?!
- Normalnie po prostu się teleportowałem.- odpowiedział siadając na fotelu obok mnie, spoglądając na mnie obojętnie.
- To było ekstra.- stwierdziłam.
- To była po prostu magia, też się może tego nauczysz.- powiedział, uśmiechając się złośliwie.
Chciałam coś powiedzieć ale pani Mcnill uprzedziła mnie.
- Peter martwiliśmy się, że nie przyjdziesz. Coś się stało?
- Nic się nie stało, po prostu zaspałem po wczorajszym lataniu za nią.- to powiedziawszy zerknął na mnie , po czym znów zwrócił się do niej.- Chyba nic ciekawego mnie nie ominęło?
- Ależ skąd właśnie skończyłam wyjaśniać Inez przeszłość jej rodziny i zabierałam się do opowiedzenia jej na temat Sonetry. – odpowiedziała odstawiając opróżnioną z kawy filiżankę na tacę.
- O kim?
- Sonetra jest to najbardziej nienawistna, zła i okrutna czarownica jaką świat magii widział. Nikt nie wie, skąd u niej wzięła się ta nienawiść do osób władających białą magią, ale podejrzewamy, że ma to coś wspólnego ze śmiercią jej rodziców z rąk białych czarodziei. Niegdyś odbyła się bitwa między białą a czarną armią czarodziei. Włamywano się do domów i zabijano osoby, od których czuć było czarną magię, tak trafili do domu Sonetry, która była wtedy w twoim wieku o ile się nie mylę. Wtargnęli do środka i na jej oczach zabili rodziców, którzy chronili jej za wszelką cenę,chcąc wytłumaczyć, że są po ich stronie, jednak oni nie słuchali. Ona schowała się w szafie i patrzyła jak padają bezwładni na ziemię. Gdy tamci zniknęli nie wiedząc, że zabili niewinnych, ona dopadła do swoich martwych rodziców i poprzysięgła zemścić się na całym świecie magii za to, że odebrano jej ludzi, których kochała. Właśnie wtedy, kiedy była wściekła i zrozpaczona opętała ją tak silnie czarna magia, że nikt nie był wstanie jej powstrzymać. Przez wiele lat zabijała czarodziei, a tych, którzy przeszli na jej stronę albo zamieniała w swoich niewolników, albo wkraczali do jej armii Ciemnych Zabójców. W dniu dzisiejszym zagraża nam zagłada białej magii jeśli nie znajdzie się osoba z przepowiedni. I tu właśnie pojawiłaś się ty, co daje nam nadzieję, że nie wszystko stracone. Jednak Sonetra również dowiedziała się o twoim istnieniu stąd ten wczorajszy atak. – powiedziała, kończąc opowieść.
Przez chwilę się nie odzywałam, bo mój mózg musiał to wszystko przetrawić, zbyt dużo informacji naraz. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco na moją reakcje, lecz ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam taki mętlik w głowie, że przez chwilę nie wiedziałam jak się nazywam.
- Inez córciu wszystko w porządku? – spytała mama, nie mogąc znieść tego, że siedzę jak sparaliżowana.
Wyrwała mnie z letargu.
- Jak ma być w porządku?! Jak mogliście mi nie powiedzieć o naszej rodzinie?! Przez cały ten czas najzwyczajniej w świecie mnie oszukiwaliście! A teraz jacyś ludzie mówią mi, że mam ich obronić przed jakąś złą wariatką, która chce ich pozabijać! Niby jak mam się czuć waszym zdaniem!! – zaczęłam krzyczeć zrywając się na równe nogi z fotela.
Każde z nich patrzyło na mnie z szokiem i lękiem. Nagle okno w kuchni otworzyło się z trzaskiem i zaczął wiać silny wiatr, filiżanki na tacy zaczęły się trząść coraz szybciej aż w końcu jedna spadła na podłogę i stłukła się. W kominku strzelił niespodziewanie ogień, a woda w czajniku, która została jeszcze po zrobieniu kawy wystrzeliła z niego wysoko w górę oblewając całą kuchnie. Jednak największym zaskoczeniem dla mnie było to, że z moich dłoni zaczęło wydobywać się oślepiające światło.
Siedziałem w fotelu i wpatrywałem się w nią jak urzeczony. Teraz widać jak ona jest potężna. Jej włosy powiewały na wywołanym wietrze, a niebieskie oczy błyszczały gniewem. Nie mogłem się ruszyć, jej całe ciało promieniowało na wiele kilometrów siłą i blaskiem trochę mniej oślepiającym niż ten na jej dłoniach, które teraz były zaciśnięte ze złości. Wiedziałem, że choćby najmniejszy ruch, czy wypowiedziane słowo sprawią,że ona zrobi komuś krzywdę nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nie wiedziałam, co się dzieje, czułam jedynie gniew i smutek przez to, że moi rodzice mnie okłamywali przez osiemnaście lat. Nie mogąc znieść tego wszystkiego po prostu wybiegłam z domu ze łzami w oczach.
Gdy wybiegła z pomieszczenia nikt nie próbował wstać i wybiec za nią. Widziałem na twarzach jej rodziców ból i szok, dyrektorka siedziała razem z Thomasem zachwycona tym, co przed chwilą się stało.
- Matko, wiedziałam,że ona ma w sobie siłę, bo można to wyczuć ale, że aż taką moc skrywa ta delikatna dziewczyna, jestem pod wrażeniem.- powiedziała Mcnill, uśmiechając się radośnie, tak jakby właśnie dostała wymarzony prezent na gwiazdkę.